Skatowana przez męża, długo czekała na sprawiedliwy wyrok. „Demony wciąż budzą się po zmroku”

TVN UWAGA! 315170
Kopniaki, uderzenia pięścią, ciosy nożem, przecięte ścięgna, zmiażdżone kręgi, a w efekcie niedowład i paraliż. Pani Marta została brutalnie zaatakowana w środku nocy, kiedy za ścianą spała dwójka jej małych dzieci. Oprawcą był mąż z kolegą. Od czterech lat ofiara walczyła przed sądem o sprawiedliwość.

Do tragicznych wydarzeń z udziałem pani Marty Diener doszło w nocy z 11 na 12 marca 2016 roku. Sprawą zajmowali się nasi dziennikarze ZOBACZ REPORTAŻ

„Długo miałam do siebie pretensje”

Brutalny atak męża był apogeum przemocy, której przez lata doświadczyła pani Marta.

- Bardzo długo miałam do siebie pretensje, że wybrałam takiego mężczyznę i ojca dla moich dzieci. Jak ja im spojrzę w oczy i wytłumaczę kiedyś swój wybór, jeśli kiedyś mnie zapytają: Mamo, jak mogłaś wyjść za tego pana? – zastanawia się pani Marta.

Mimo upływu czasu, licznych terapii pani Marta wciąż nie wróciła do pełnej sprawności fizycznej i psychicznej.

- Po trzech latach zaczęłam się mierzyć z lękami. W początkowym okresie wyłącznie przemykałam przez dom, chcąc być niewidoczną. Do dziś nie kąpię się przy zamkniętych drzwiach. Muszę widzieć drzwi, by być pewną, że nikogo nie ma w domu – dodaje.

Oskarżony Paweł W. nigdy też nie przeprosił swojej żony za atak. Na salach rozpraw zarówno on, jak i drugi oskarżony nie wyglądali na skruszonych.

- Ciężko mi patrzeć na ich postawę w sądzie. Wyszło tak, że to oni patrzą na mnie z dumą, a ja siedzę ze spuszczoną głową. To próba poniżenia i zastraszenia mnie. Staram się już na nich nie patrzeć, lekceważyć ich – wyznaje kobieta.

Pierwsza instancja

Na ostatniej rozprawie sąd pierwszej instancji uznał, że oskarżeni nie będą odpowiadali za usiłowanie zabójstwa, tylko za pobicie. Sędzia stwierdził tym samym, że sprawcy nie mieli zamiaru pozbawić jej życia, a chcieli ją tylko upokorzyć. Wyroku sądu pierwszej instancji pani Marta wysłuchała z niedowierzaniem.

ZOBACZ REPORTAŻ

- Nie zostałam potraktowana poważnie. Nie dano mi wiary w to, że mąż jechał do mnie z zamiarem zabójstwa. Skąd wiadomo, że nie zabiliby dzieci? Dlaczego sąd daje wiarę oskarżonym, którzy mówią, że nie chcieli zabić, a nie wierzy mi? – pyta pani Marta.

Sąd początkowo nie wziął pod uwagę faktu, że mąż jadąc do pani Marty zadzwonił i groził jej śmiercią. Kobieta prawdopodobnie przeżyła tylko dlatego, że w ostatniej chwili zdążyła zawiadomić policję.

- Na kurtce pokrzywdzonej jest jedenastocentymetrowe rozcięcie więc nieprawdą jest, że oskarżony Mariusz K. nie chciał zadać ciosu nożem – wskazywała na sali rozpraw pełnomocniczka ofiary.

Noża w czasie ataku używał Mariusz K. Podczas rozmowy w zakładzie karnym bagatelizował i umniejszał swoją rolę w całym zajściu.

- Biegły określił, że nie było uderzeń kastetem, ani ciosów nożem. Co innego jest skaleczenie nożem, który faktycznie trzymałem w ręce, a co innego ciosy nim. Były obcięte jej włosy i wówczas powstały skaleczenia – mówi oskarżony.

Apelacja

W procesie apelacyjnym sędzia odrzucił argumentację sądu pierwszej instancji, że skoro nie zadano kobiecie żadnego głębokiego ciosu nożem, a była jedynie pocięta, to sprawcy nie mieli zamiaru jej zabić. Dopatrzył się pewnych uchybień. Nie zbadano w ogóle ubrań pani Marty, które miała na sobie podczas ataku.

- Telefon pokrzywdzonej został wrzucony do muszli klozetowej, więc nie miała możliwości wezwać pomocy. Obecne w domu dzieci były zbyt małe, żeby jej pomóc. Czy w tych okolicznościach pokrzywdzona miała by szanse przeżyć? Zdaniem sądu zachodzi wysokie prawdopodobieństwo, że pani Marta by tego nie przeżyła – argumentował sędzia Marek Długosz.

Sąd apelacyjny bardzo wnikliwie przeanalizował raz jeszcze zebrane dowody, które zostały pominięte w pierwszym procesie.

- Te krzywdy muszą być zrekompensowane. Pani Marta do dziś nie odzyskała pełnej sprawności fizycznej i psychicznej. To zdarzenie zostawiło trwały ślad, sytuacja może się pogorszyć, ale na pewno się nie polepszy – dodaje sędzia Długosz.

Proces o usiłowanie zabójstwa to niejedyna sądowa batalia, jaką toczy pani Marta. Teraz czeka na nią finał sprawy ze swoim teściem, który chce ją i dzieci eksmitować z domu.

- Obecność dzieci jest dla mnie korzystna, ale demony budzą się po zmroku. Staram się iść spać wcześniej, bo ciemność mnie przeraża – wyznaje pani Marta.

Sąd apelacyjny skazał Pawła W. na łączną karę 11,5 roku więzienia. Drugi z oskarżonych Mariusz K. został skazany na 9,5 roku więzienia. Pokrzywdzona Marta D. ma otrzymać także 300 tys. zł zadośćuczynienia za doznaną krzywdę. Wyrok jest prawomocny.

podziel się:

Pozostałe wiadomości