Prawdziwa historia Simona Mola

Polacy uwierzyli, że walczył z korupcją w swoim kraju i cierpiał w afrykańskich więzieniach. Ale z dziennikarskiego śledztwa Uwagi i Rzeczpospolitej wynika, że aresztowany za zakażanie swoich partnerek śmiertelnym wirusem HIV Simon Mol jest zwyczajnym oszustem, a jego heroiczna historia jest od początku do końca zmyślona.

Żeby poznać prawdziwą historię Simona Mola przemierzamy tę samą drogę, którą on 8 lat temu pokonał, by dostać się do Polski. Krok po kroku odwiedzamy miejsca, z którymi mógł być związany. Zaczynamy od stolicy Kamerunu Yaunde. Historię Simona opowiadamy miejscowym dziennikarzom. Ku naszemu zdziwieniu budzi w nich ona podejrzenia, że to spisek przeciwko czarnoskóremu poecie. - Przyjeżdżacie tu i wmawiacie nam, że tutaj jest AIDS, tak nie można, pasjonuje się Louis Edzinbi, dziennikarz „Cameroun Tribune”. - Tak naprawdę choroby są sprowadzane z zewnątrz, przyjeżdżają z Białymi z Europy. Tu w Kamerunie jest fajnie i nikt stąd nie chce wyjeżdżać. Wielu Afrykańczyków rzeczywiście wierzy, że wirus HIV przyszedł z Europy i winę za cało zło spychają na Białych. Szpital w Yaunde leczy 13 tys. osób zakażonych tym wirusem. Lekarze kształceni w Europie zdają sobie sprawę z zagrożenia i nie kryją, że AIDS, to ogromny problem w Afryce. Zakażeni wirusem HIV często nie leczą się i nie przyznają się do choroby swoim najbliższym. - Tutaj, w Afryce, czy Kamerunie, ktoś, kto jest świadomy swojej choroby jest odsuwany od rodziny. Wyrzuca się go na ulicę, bo jest zagrożeniem dla swoich bliskich – mówi George, nasz kierowca. - Ta choroba, to hańba dla krewnych. Simon dostał wspaniałą szansę zaprzepaścił ją. Poszukujemy dziennikarzy, którzy mogliby pamiętać swojego kolegę po fachu, Simona Mola. Trafiamy do wydawców gazety „Nyanga”. Nie znają Simona, twierdzą, ze nigdy nie słyszeli o takim dziennikarzu. Wbrew temu, co mówił Simon kameruńskie gazety piszą o korupcji i skandalach na najwyższych szczeblach władzy. Co prawda, istnieją gazety rządowe, ale wolność słowa nie jest całkowicie ograniczona. - W Kamerunie ludzie piszą, co tylko im się podoba – mówi jeden z dziennikarzy. - Problem w naszym kraju polega na tym, że dziennikarze prywatnej prasy wykorzystują takie historie, jako pomoc do wyjazdu z kraju i w otrzymaniu azylu politycznego. Najprostszym sposobem zamieszkania w Europie, czy Północnej Ameryce jest twierdzenie, że było się prześladowanym w swoim kraju. Trudno nam uwierzyć, że żaden z dziennikarzy nie słyszał o Simonie Molu. Jedziemy w jego rodzinne strony i decydujemy się na zamieszczenie ogłoszenia w gazecie. Z niecierpliwością czekamy na jakiekolwiek wiadomości o Simonie. Po paru dniach okazuje się, że na nasze ogłoszenie odpowiedział ktoś, kto zna Simona Mola. Jest nim znany w Limbe, miasteczku nieopodal Beua adwokat. Na spotkanie z nami przyprowadza wujka Simona. - To syn mojej siostry - mówi mężczyzna. - Z wykształcenia jest elektrykiem, wcześniej pracował w tutejszej rafinerii. Miał tu wiele dziewczyn. Ma tu nawet syna. Jedziemy do Buea. Odnajdujemy sklep z ziołami. Po dłuższych poszukiwaniach odnajdujemy matkę Simona Mola. - Simon długo się nie odzywał, zadzwonił tylko raz, w grudniu zeszłego roku – mówi matka. - Był dobrym człowiekiem, był przyjazny dla wszystkich. Zawsze czytał, pisał, no i grał w futbol, uczył się w szkole elektrycznej zanim zaczął pisać – opowiada przyjaciel Simona. - Nie siedział nigdy w więzieniu – dodaje matka. Gdy kobieta poznaje prawdę o tym, co stało się z jej synem zaczyna płakać. - Moje serce krwawi. Żyję na garnuszku Boga, nie mam nic, nie mam żadnych pieniędzy. Ja umieram. Na pewno umrę zanim wróci – płacze. Lecimy do Ghany, skąd bezpośrednio Simon przyleciał do Polski. Ghana jest jednym z najbardziej rozwiniętych krajów w tej części Afryki. To tu w opozycyjnej gazecie miał pracować Simon Mol i tu miał trafić do więzienia. To dziwne, ale i tu dziennikarze twierdzą, że nie znają Mola. Biuro Pen Clubu, który wysłał Simona do Polski i za niego ręczył już nie istnieje. Pokazujemy dziennikarzom stronę internetową Mola, na której pisał, że był w Ghanie prześladowany. Pytamy, czy to prawda. I dopiero wtedy okazuje się, że wszyscy go tu świetnie znają. - Nie, to niemożliwe. Wszyscy wiedzą, że w Ghanie nikt nie jest prześladowany od co najmniej 30 lat. Byśmy wiedzieli, przyszedłby do nas. Jestem zaskoczony – mówi Bright Kwame Blewu, Sekretarz Generalny Związku Dziennikarzy w Ghanie. - Żył w Ghanie w spokoju do czasu wyjazdu. Żaden policjant go nie niepokoił. Nigdy nie pisał nic kontrowersyjnego. Właściwie, to nic nie pisał, tylko uprawiał jogging z rana, grał w piłkę, kochał futbol.---strona--- Szef ghańskiego Pen Clubu również zaszokowany jest tym, co przeczytał na stronie Simona Mola. - Jeśli Simon pisał na swojej stronie, że był szykanowany przez ghańskie służby, to nie jest to prawdą. Nikt tu go nie prześladował – mówi Frank Mackay Anim-Appiah, szef ghańskiego Pen Clubu. - Jestem kompletnie zdruzgotany, że dziennikarz, czy pisarz mógł zrobić coś takiego. Wracając z Ghany do Kamerunu jesteśmy pewni, że cała historia Mola jest wymyślona. Rozmawiamy z człowiekiem, którego życiorys Simon Mol wykorzystał, żeby stworzyć własną legendę. To znany w całym Kamerunie dziennikarz opozycyjnej gazety pochodzący właśnie z Buea, który w przeszłości wielokrotnie był prześladowany. Za każdym razem, gdy trafiał do więzienia rozpisywały się o tym gazety. - Nawet zagraniczne gazety o tym pisały – mówi Bright Kwame Blewu, szef opozycyjnej gazety „The Post”. - I nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby starać się gdziekolwiek o azyl polityczny. Czekałem cicho, aż wszystko ucichnie, wracałem do kraju i dalej robiłem, to co do mnie należy. - Z tego, co widzę, wynika, że Simon, to oszust, który oszukał wszystkich.

podziel się:

Pozostałe wiadomości