W 2016 roku Marta Diener została zaatakowana w środku nocy przez własnego męża i jego kolegę. Za ścianą spała dwójka ich maleńkich dzieci. W ciągu kilku minut kobieta została zmasakrowana, miała zmiażdżone kręgi, doszło do paraliżu. Gdyby nie pomoc policji, którą w ostatniej chwili wezwała kobieta, prawdopodobnie nie przeżyłaby ataku.
Cztery lata walki o sprawiedliwość
Mimo wielu jednoznacznych dowodów, pani Marta walczyła cztery lata o to, aby sąd uznał, że napaść męża i jego kolegi była usiłowaniem zabójstwa. Kiedy wreszcie w styczniu tego roku zapadł prawomocny wyrok dla obu sprawców, ofiara uwierzyła, że odzyska spokój i bezpieczeństwo.
- Po przebudzeniu zobaczyłam wiadomość od profesora Ćwiąkalskiego, który poinformował mnie o skandalicznej decyzji prokuratora Boronia, który wniósł o uchylenie wyroku. Pomyślałam w pierwszej chwili, że to zły sen. Niestety to nie był sen, a życie znów przewraca mi się do góry nogami – opowiada Marta Diener.
Spokój pani Marty i jej dzieci trwał zaledwie dziesięć miesięcy. Wydawało się, że prawomocny wyrok 11,5 roku więzienia dla męża oraz dziewięciu lat dla jego kolegi zamknie sprawę. Tymczasem prokurator, który oskarżał o usiłowanie zabójstwa obu mężczyzn złapanych na gorącym uczynku, przygotował ponad 30-stronicowy dokument, w którym poparł wniosek skazanych o kasację wyroku. Argumentował, że skazani tak naprawdę nie chcieli zabić, a jedynie pobić i upokorzyć ofiarę. Przygotowując ten dokument, prokurator przyznał rację skazanym, że sąd na nowo powinien przeprowadzić cały proces.
- Spokój, który odzyskałam wraz z wyrokiem skończył się w chwili, gdy dowiedziałam się o decyzji prokuratora – mówi Diener.
- Interesuje mnie drugie dno tej sprawy. Prawem karnym zajmuje się 48 lat i nie mogę uwierzyć w to, że nic się w tle tej sprawie nie działo – komentuje prof. Zbigniew Ćwiąkalski, pełnomocnik ofiary.
Naczelnik wydziału śledczego
Akt oskarżenia przygotował prokurator Mariusz Boroń, który jest naczelnikiem II Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Krakowie. W czasie procesu nie miał wątpliwości, że oskarżeni to brutalni napastnicy, którzy chcieli zabić bezbronną kobietę.
- Ta sama osoba najpierw przyjmuje kwalifikację czynu, jako usiłowanie zabójstwa, a potem zmienia swoją postawę o 180 stopni i nagle prezentuje się jak najlepszy obrońca. Takie solidaryzowanie się z obrońcami skazanych, w sytuacji, gdy wcześniej dążyło się do ich skazania, nie mieści mi się w głowie – podkreśla prof. Ćwiąkalski.
Zachowaniem prokuratora Boronia zaskoczeni są także jego przełożeni.
- Prokurator regionalny przekazał sprawę rzecznikowi dyscyplinarnemu, aby ten w toku postępowania wyjaśniającego ustalił, jak można jednocześnie godzić się z wyrokiem skazującym a potem przyłączać się do stanowiska obrońców – mówi Marek Sosnowski z Prokuratury Regionalnej w Krakowie.
- Muszę leżeć w lodówce, żeby prokurator miał pewność, że on mnie chciał zabić? Nie wystarczy to, że skakali mi po głowie, złamali kręgosłup? Że przewlekli mnie w inne miejsce, a ja już nie dawałam znaków życia? Czy to nie wystarczy, by nazwać to usiłowaniem zabójstwa? – komentuje Marta Diener.
„Może zdarzyć się wszystko”
Koniec procesu i pewność, że mąż spędzi długie lata w więzieniu miał dać pani Marcie i jej dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Kobieta do dziś zmaga się z depresją, a ostatnie decyzje prokuratora po raz kolejny załamały kobietę.
- Cały czas jestem na lekach. Jestem sztucznie podtrzymywana, ale wolę tak, niż leżeć i nie mieć siły podnieść ręki. Zdarza się, że muszę zadzwonić po kogoś, by zajął się dziećmi, bo nie mam siły wstać do toalety – opowiada Marta Diener.
Ofiara brutalnej napaści wciąż przed sądami musi bronić swojej godności i spokoju. Zaraz po ataku, jej teść zażądał, aby kobieta z dójką małych dzieci opuściła dom, w którym mieszkała rodzina. Dom należy do jej męża i teścia.
- Nie mam wyroku w sprawie rozwodowej, która toczy się już pięć i pół roku. Nie mam wyroku eksmisji, która nade mną ciąży. Teść dalej żąda opuszczenia domu i zapłaty pięciu tysięcy złotych za każdy miesiąc pobytu w domu – przyznaje kobieta. I dodaje: Po prawomocnym wyroku poszłam do komornika z klauzulą wykonalności wyroku. Usłyszałam, że nie da się nic ściągnąć, ponieważ obaj skazani nie mają nic na siebie i są w zakładzie karnym.
- Teraz do sprawy kasacyjnej znów mam kilka miesięcy niepewności. Nie wiem, co się tam wydarzy, a może się wydarzyć wszystko – kończy Marta Diener.