12-latka została zaczepiona przez obcego mężczyznę na przystanku, w okolicach szkoły.
- Poprosił, żeby pomogła znaleźć mu mieszkanie, gdzie mieszka jego narzeczona. W aucie miał kwiaty, co miało uwiarygodnić wersję, że jedzie do narzeczonej – mówi Arkadiusz Andała, prywatny detektyw.
- Córka mówiła, że ten pan uchylił spodnie i onanizował się. Używał przekleństw, córka była mocno wystraszona. Dał jej pieniądze. Za milczenie, żeby nie opowiadała tej historii – mówi matka dziewczynki.
Monitoring
Kobieta dowiedziała się o molestowaniu córki 20 grudnia ubiegłego roku. Przypadkiem odkryła, że córka ma pieniądze, które nie pochodziły z kieszonkowego. Dziewczynka przyznała się, kto jej zapłacił i za co. Następnego dnia rano matka dziewczynki zgłosiła sprawę na policję. Prosiła o sprawdzenie monitoringu z wszystkich kamer, które znajdowały się w pobliżu. Policja popełniała jednak błędy. Po dwóch miesiącach dochodzenia w sprawie pojawił się prywatny detektyw.
- W odległości 200 metrów znajduje się kamera monitoringu miejskiego. Sprawa mogłaby być rozstrzygnięta, dowodowo, procesowo od ręki, gdyby bez zwłoki zabezpieczono monitoring. Byłby nagrany sprawca i jego auto - mówi Arkadiusz Andała.
Dlaczego monitoring nie został od razu zabezpieczony?
- Niefortunny przebieg zdarzeń miał miejsce w okresie świąt. Wiele firm wówczas nie pracowało i nie było do nich dostępu – tłumaczy Sebastian Imiołczyk, rzecznik policji w Chorzowie. I dodaje, że ostatecznie monitoring został zabezpieczony.
Zwabił do auta
Wydarzenia odbiły się na psychice dziewczynki.
- Córka przez dwa tygodnie nie chciała nic jeść. Później zaczęłam z nią rozmawiać, zaczęła podawać coraz więcej szczegółów – opowiada matka.
Dziewczynka przyznała matce, że spotkała mężczyznę ponownie. Tydzień później na tym samym przystanku o tej samej godzinie. Według jej relacji, kierowca czarnego samochodu zaczepił ją, a potem zwabił do auta.
- W jakiś sposób mu zaufała, ale myślę, że główną jej motywacją był strach. Pojawia się drugi raz i bezwiednie wsiada do tego auta. Odjechał z nią w ustronne miejsce – mówi Andała.
- Sytuacja nas przeraziła. Byłam na spotkaniu w wydziale kryminalnym, u naczelnika wydziału. Przekazałam informację, którą córka mi podała, że ten mężczyzna poprosił o spotkanie. I prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że zostanie przygotowana zasadzka - mówi matka dziewczynki.
„To jest partactwo”
Matka 12-latki współpracowała z policją. Przekazywała informacje, które mogłyby pomóc w ujęciu mężczyzny. Zgodziła się nawet udział córki w policyjnej zasadzce. Akcja zatrzymania podejrzanego nie powiodła się, bo policja popełniła kolejny błąd.
- 3 stycznia policjanci podjęli próbę zatrzymania tego mężczyzny. Niefortunnie pojawił się oznakowany radiowóz. W tym samym czasie, dokonywał rutynowych czynności, kontroli ruchu drogowego – mówi Arkadiusz Andała. I podkreśla. - To jest partactwo. Chciałbym dobrać inne słowo, ale się nie da. Jest to błąd w sztuce na poziomie podstawowym.
Matka dziewczynki napisała skargę do komendanta. Ten sprawdził jak było prowadzone dochodzenie w tej sprawie i wyciągnął konsekwencje. Stanowisko stracił zastępca naczelnika wydziału kryminalnego.
„Podwładni działali opieszale, bez determinacji. Źle skoordynowali działania podczas zasadzki”, napisał komendant w uzasadnieniu.
- Nie była planowana zasadzka. Nie wiem dokładnie, w szerszym kontekście, o czym jest mowa – mówi Sebastian Imiołczyk.
Skazany za kilkukrotny gwałt
W lutym dochodzenie nabrało tempa. Do sprawy został przydzielony nowy policjant. Dzięki jego zaangażowaniu udało się szybko zidentyfikować podejrzanego Mariusz D. Prokuratura postawiła mu zarzuty i wydała nakaz jego zatrzymania. Mężczyzny nie było w mieszkaniu. Prokuratura złożyła do sądu wniosek o areszt i 6 kwietnia wydała za nim list gończy. Detektyw szukając Mariusza D. zebrał dużo informacji na jego temat.
- Jest to mężczyzna, który odbiega od standardowego wyobrażenia pedofila. Jest to biznesmen, prowadzi firmę, w kraju i zagranicą. To manager, który wie, co robi, potrafi planować, zarządzać, kalkulować. Ma niezależność finansową, stać go na dostatnie życie. To duże zaskoczenie, że popełnia takie przestępstwa – mówi Arkadiusz Andała.
Okazuje się, że Mariusz D. już w przeszłości był karany. W 2006 roku dostał wyrok za kilkukrotny gwałt na dziewczynce poniżej 15-tego roku życia. Nie mogliśmy zapoznać się z aktami sprawy, bo podczas procesu została wyłączona jawność. Mariusz D. spędził w więzieniu cztery lata. Udało nam się porozmawiać z jego partnerką.
- To oszczerstwa i pomówienia, tyle mam do powiedzenia. On wychował ze mną moją córkę, która ma 10 lat. Miała, jak myśmy się poznali – mówi kobieta.
Czy wie, że jej partner był skazywany za przestępstwa seksualne?
- Wiem. Ale, nie na dziecku. To nie była dziewczynka. Teraz proszę pani, dziewczynki 14-letnie rodzą dzieci. Lepiej jest z kimś pójść do łóżka, a później powiedzieć, że ktoś ją zgwałcił – mówi partnerka Mariusza D.
Dla kobiety trzykrotny gwałt nie ma już większego znaczenia.
- To jest czas przeszły. Dobrze, był kiedyś skazywany, ale nie można całe życie brać człowieka... On się po prostu zmienił, ludzie się zmieniają – twierdzi partnerka Mariusza D.
12 kwietnia podejrzany mężczyzna w asyście swojego adwokata sam zgłosił się na policję. Został zatrzymany i przewieziony do prokuratury. Mariusz D. nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów. Twierdzi, że ma alibi, który śledczy będą weryfikować.
- Mam do niego ogromny żal, że skrzywdził moją córkę. Na pewno powinien za to odpowiedzieć. Te zdarzenia zostaną na długo w jej pamięci. To wywarło ślad w jej psychice, choć w tej chwili sama nie jest w stanie o tym powiedzieć – mówi matka 12-latki.
Biegli uznali zeznania dziewczynki za wiarygodne. Mariusz D. został aresztowany na trzy miesiące.