- Na terenie, który posiadam, czasami usycha jakieś drzewo. Kiedyś przewracało się i nie zwracałem na nie uwagi, dziś patrzę w takich sytuacjach pod kątem wartości opałowej. Przewrócone drzewo jest w stanie ogrzać mnie przez cały rok - mówi dr Antoni Kostka, geolog z fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze.
Jakiś czas temu przyrodnik porzucił biznes, kupił ziemię i zaszył się w Puszczy Karpackiej, by tam obcować z naturą.
- Wojna spowodowała kaskadę wydarzeń, które zaowocowały dziwnymi rzeczami, w różnych częściach świata, odpryskiem tej wojny jest m.in. cena drewna – wskazuje dr Antoni Kostka. I wylicza: - Czasami bardziej opłaca się palić drewnem niż gazem czy peletem. Za pelet niedawno płaciłem 800 zł, a teraz 2600 zł.
W składach jest mało drewna, a to, które jest, w większości jest już zarezerwowane – niezależnie czy są to Bieszczady, czy Mazowsze. Ludzie zapisują się, by kupić nawet mokre drewno, po to by mieć, czym palić w przyszłym sezonie.
- Sytuacja jest krytyczna. Sprzedajemy wszystko, co się pojawi na rynku – mówi Krzysztof Magierowski z Ekodrew. I dodaje: - W naszych lasach mamy głównie drewno bukowe tzw. dwumetrówka i tego praktycznie w ogóle nie ma, schodzi na pniu.
- W ubiegłym roku cały nasz plac był zastawiony drzewem. Dziś mamy może z 15 metrów – pokazuje Jolanta Zarychta z Zakładu Usług Leśnych.
- Sprzedaję drewno za 380 zł za metr przestrzenny. W tamtym roku było to 170 zł – wylicza Magierowski.
- Za pocięty i porąbany dąb z transportem trzeba u mnie zapłacić 650 zł za metr, a w tamtym roku było to około 250 zł – mówi pani Jolanta. I dodaje: -Jestem firmą, która pracuje w lasach państwowych od ponad 20 lat i to jest pierwszy taki rok, gdzie dzieją się takie cuda.
Wysłaliśmy za granicę 4 mln metrów drewna!
Skąd zatem te cuda? Jest kilka powodów, m.in. taki, że Polska nie sprowadza dziś drewna, za to nadal wysyła - tylko rok temu z kraju wyjechało 4 mln metrów sześciennych drewna.
- Trzy kraje, które są w tym momencie zaangażowane w wojnę – Ukraina, Białoruś i Rosja odpowiadały za 90 proc. importu do Polski. I na to nakłada się wszystko – całkiem duży, a nawet bardzo duży, w porównaniu do poprzednich lat, eksport drewna z Polski – wskazuje Augustyn Mikos ze stowarzyszenia „Pracownia na rzecz wszystkich istot”.
- Czasami już w lesie kłody są przycinane tak, żeby pasowały do kontenera, który popłynie do Chin – mówi dr Antoni Kostka.
- Mam nagranie, na którym widać przygotowane w porcie około 2,5 tys. metrów sześciennych drewna. Następnie to drewno zostało załadowane na statek, który popłynął do Szwecji – mówi Rafał Szefler z Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego. I dodaje: - Trzeba zakazać wywozu drewna z Polski. Mamy taką, a nie inną sytuację. Cała Europa bije się o drewno, drewno, które za chwilę będzie towarem strategicznym na miarę ropy i gazu.
To, co zostaje, też niekoniecznie trafia do zwykłych ludzi, bo o drewno biją się najwięksi, czyli chociażby elektrownie.
- Proszę sobie wyobrazić, że za drewno, nazywane potocznie chrustem, firmy biomasowe są w stanie zapłacić grubo ponad 1 tys. zł za metr sześcienny. To są horrendalne ceny. Nieosiągalne dla naszych zwykłych zakładów tartacznych, a tym bardziej dla zwykłego Kowalskiego – podkreśla Rafał Szefler.
Zdaniem eksperta, na zwykłe drewno opałowe normalni klienci musi czekać w skrajnych przypadkach nawet 2-3 miesiące.
- Dzisiaj niestety pierwszeństwo ma energetyka, która jest w stanie zapłacić ileś set więcej procent. I tak się im opłaca, bo będą mieli zwrot w postaci dopłat od rządu. Palą to w takich ilościach, dlatego że nie ma węgla – mówi Szefler.
Kradzieże
Deficyt drewna sprawił, że w lasach pojawiają się szabrownicy. Straż Leśna ma pełne ręce roboty.
- Składowane i przeznaczone do sprzedaży drewno jest monitorowane przez kamery i GPS-y. Jeżeli drewno zacznie zmieniać miejsce położenia, dostajemy taką informację, przyjeżdżamy na miejsce i możemy reagować - mówi Kamil Blask, komendant posterunku Straży Leśnej w nadleśnictwie Kłodawa.
Dziś pewną gwarancją na to, że ogrzejemy drewnem dom i nie wydamy fortuny, jest samodzielne pozyskanie go z lasu.
- Chętna osoba musi zgłosić się do leśniczego. Musimy zewidencjonować drewno i wtedy możemy sprzedać – tłumaczy Tomasz Kalembkiewicz z nadleśnictwa Kłodawa.
- Kontrolujemy to i widzimy różne patologie. Ktoś na przykład kupuje dwie sterty drewna, a wywozi cztery, zabierając sąsiadowi. Albo na przykład, ktoś dorzuca kilka wałków z drewna naszykowanego dla firm – dodaje Kalembkiewicz.
Piece kaflowe
Pani Aleksandra ze wsi Wysoka, w ramach oszczędności, postanowiła wykorzystać drewno do ogrzewania i gotowania.
I nie ona jedna, bo w całej Polsce widać, że do łask wracają piece kaflowe na drewno.
- To fajny mebel, ale też inwestycja. Czasy, jakie nam nastały, powodują, że musimy być zabezpieczeni. W przypadku braku prądu zawsze jestem w stanie upiec w czymś takim ciasto, chleb, mięso czy cokolwiek innego. Oprócz tego jestem w stanie spokojnie ugotować sobie obiad. Na pewno jest to tańsze niż prąd i gaz – mówi pani Aleksandra.
Standardowa kuchnia kaflowa kosztuje około 8 tys. zł.
- To są inwestycje na lata, bo dobre 30-40 lat, a czasem dłużej, można z nich korzystać bez remontów – chwali Paweł Twardowski, mistrz zduński.
- Ludzie wreszcie przejrzeli na oczy, że mają alternatywne urządzenie, które służy do ogrzewania domu i kuchni, a także do gotowania. Nie potrzeba prądu, żeby mieć ciepło. Jak się nagrzeje kuchnia kaflowa, przez kilka, a nawet kilkanaście godzin, oddaje ciepło – mówi Twardowski i przyznaje, że sam ma zamówienia na dwa lata: - A kolejka ciągle się tworzy.