Żyją z dziećmi na 15 metrach użytkowych poddasza. "Żeby wziąć małe na ręce, mąż musiałby chodzić na czworaka"

TVN UWAGA! 5201349
TVN UWAGA! 337287
Bez świeżego powietrza i dziennego światła, wiecznie przygarbieni na 15 metrach użytkowych poddasza, tak żyje pięcioosobowa rodzina z Aleksandrowa Łódzkiego.

Państwo Kowalczykowie żyją nad poddaszu jednego z budynków w Aleksandrowie Łódzkim.

- Mamy 28 m kw., w tym 15 metrów mieszkalnych – wylicza pan Roman.

Spadki dachowe uniemożliwiają rodzinie normalne funkcjonowanie.

- Mam 1,6 m wzrostu i szoruję głową. Mąż ma 1,86 m, żeby wziąć dziecko, musiałby chodzić na czworakach – wskazuje Klaudia Kowalczyk.

- Wszyscy śpimy w jednym pokoju. Z dziećmi śpię na łóżku, żona na fotelu, albo odwrotnie – dodaje pan Roman.

Problemem są też małe i pozamykane okna.

- Jest bardzo duszno. Nawet dzisiaj, chociaż nie było palone w piecu. A latem nie da się wytrzymać. Chodzą dwa wiatraki przez całe noce i dzieci nam chorują. Do tego Tomuś ma problemy z sercem. Ma stwierdzoną astmę, w łazience jest wielki grzyb. Jest ciężko – ubolewa pani Klaudia.

Kowalczykowie lokal socjalny na poddaszu dostali trzy lata temu. Po wypadku pana Romana.

- Wynajmowaliśmy mieszkanie w Łodzi. Problemy zaczęły się z chwilą, kiedy mąż poparzył w pracy nogę – mówi pani Klaudia. I dodaje: - Szef męża powiedział, że będzie nam płacił na leki i na życie. My tego nigdzie nie zgłosiliśmy, wierząc mu. On w tym czasie wszystkich porejestrował w pracy, żeby nie mieć problemów. Zapłacił nam 800 zł na leki i to było wszystko. Wydaliśmy nasze zaskórniaki na mieszkanie, za które trzeba było zapłacić 1100 zł. Ale na kolejny miesiąc już nie mieliśmy pieniędzy, bo tubka maści dla męża kosztowała 800 zł. Do tego waciki, gaziki. Mąż długo też leżał w szpitalu i zostaliśmy bez niczego. Trzeba było się wyprowadzić, a nie mieliśmy dokąd iść.

Mieszkania do wyboru

Z relacji Kowalczyków wynika, że urzędnicy wcześniej zaproponowali rodzinie mieszkanie w suterenie.

- To było mieszkanie pół metra ponad chodnik. Miało niesamowitą wilgoć na ścianach. Nie przyjęliśmy go. I trafiło się poddasze. Przydzielili nam ten lokal, a jak żona nie zgodziła się wprowadzić, to powiedzieli jej w opiece, że wstrzymają pieniądze. Że nie wypłacą jej 500 plus i zasiłku rodzinnego – relacjonuje pan Roman.

Depresja

Pani Klaudia skarży się na zły stan psychiczny.

- Od dwóch lat nigdzie nie wychodzę. Jestem zamknięta. Pomagają mi leki. Nie radzę sobie, mam klaustrofobię – zdradza.

Jest też depresja. Kobieta cieszy się, że ma wsparcie ze strony najbliższych.

- Mąż rozumie moją chorobę. Jak zmieniałam leki, to miałam różne nastroje, nie tak jak dzisiaj, kiedy jestem uśmiechnięta. Miałam naprawdę ciężkie dni. Na szczęście mąż przyjdzie, przytuli, pogłaszcze po głowie i powie, że wszystko będzie dobrze. Ale miałam próby samobójcze, nie chciałabym o tym rozmawiać, bo się zaraz rozkleję.

Na co dzień pani Klaudia zajmuje się dziećmi, pan Roman pracuje w piekarni.

Wyjść na prostą

Czemu Kowalczykowie nie wynajmą mieszkania na wolnym rynku?

- Finansowo nie stać nas na wynajem – podkreślają.

Jakiś czas temu problemem był alkoholizm pan Romana. Małżeństwo włożyło ogromną pracę, by wyjść na prostą. Zdaniem specjalistów, którzy znają rodzinę, zaszedł duży progres.

- Na ten moment nic mi nie wiadomo o problemie alkoholowym. Ta rodzina funkcjonuje normalnie, jak każda rodzina. Są problemy, które trzeba rozwiązać i my ich wspieramy w rozwiązywaniu problemów – mówi Sławomir Michalak, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Aleksandrowie Łódzkim.

- Dzieci rosną. Muszą mieć osobne łóżko, jakiś kąt. Muszą mieć miejsce do nauki. To nie jest tak, że oni będą siedzieli na kupie w kuchni, będzie stał talerz z zupą, a oni będą lekcje odrabiali – mówi Krystyna Piróg, sąsiadka małżeństwa. I dodaje: - Pan Roman zawozi dziecko do szkoły i przywozi, na konkretną godzinę. Nigdy się nie spóźnia, nigdy nie pójdzie pijany.

Kowalczykowie na poddasze nikogo nie zapraszają, bo z trudem sami się tam mieszczą. Co jakiś czas przychodzi asystent rodziny, który wspiera ich starania w dążeniu do zmiany warunków. Od trzech lat małżeństwo pisze pisma, jednak efektów nie widać.

- Cały czas dostajemy w odpowiedzi, że nie ma dla nas lokali i tak czekamy trzeci rok – dodaje pan Roman.

W kwietniu urzędnicy ponownie pochylą się nad losem rodziny z poddasza. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że znajdzie się lepszy lokal dla nich.

- Ta walka o mieszkanie jest przede wszystkim dla moich dzieci. To taki motor napędzający człowieka, bo bez nich życie nie miałoby sensu – kwituje pani Klaudia.

podziel się:

Pozostałe wiadomości