Przy rowie, gdzie przez osiem miesięcy leżały zwłoki jego żony i córek, stoi teraz nagrobek. Leszek Jeger ciągle tu przychodzi. - Kiedy wyszedł z aresztu pierwsze kroki skierował właśnie tam. Klęczał i płakał – mówi jego żona, Urszula. Przepłakał też całą pierwszą noc, jaką po wyjściu z zamknięcia, mógł spędzić we własnym łóżku. – Jak na mężczyznę, bardzo dużo w życiu płakałem – mówi Leszek Jeger.
Do koszmarnej zbrodni doszło ponad 13 lat temu w nadmorskich Chłopach. Pozostająca w separacji z mężem Beata Jeger prowadziła gospodarstwo agroturystyczne. Rafał J., jeden z zabójców pracował, jako jej pomocnik. Według sądu wspólnie z drugim mężczyzną udusił kobietę oraz jej dwie córki: 11 letnią Biankę oraz 9 letnią Laurę. Następnie Rafał J. odpowiedzialnością próbował obciążyć ojca zamordowanych dziewczynek. Ostatecznie prokuratura i sąd, bez żadnych wątpliwości uznały, że było tylko dwóch zabójców. Sprawcy zostali skazani na kary dożywotniego więzienia.
Leszek Jeger ze swoją obecną żoną Urszulą od trzech lat mieszkają w domu gdzie popełniono zbrodnię. Codziennie mijają miejsca gdzie mordercy zabijali swoje ofiary: kotłownię i pokój córek mężczyzny. - Staram się w ogóle nie wchodzić do kotłowni. Mąż tylko, żeby napalić w piecu. Nie chcemy tam przebywać. Mówi się, że czas goi rany. Może i tak, ale nie zagoi ich tak, żeby nie został żaden ślad. Człowiek stara się tak ułożyć życie, żeby uciekać od tego, co boli. Ja uciekam w pracę, działalność charytatywną, sport. To pomaga wrócić do normalność. Ale w pełni normalnie już nigdy nie będzie – mówi Urszula Jeger. A Leszek Jeger nie ukrywa: nie chcieli tu mieszkać, ale nie mieli innego wyjścia. – Ten dom został zdewastowany przez ludzi, którzy mieli się nim opiekować – wyjaśnia. Dodaje, że gdyby tylko mógł, sprzedałby dom. Tego jednak nie może zrobić. Sąd nie zakończył prawomocnie sprawy spadkowej wartej ponad milion złotych nieruchomości. Początkowo proces był zawieszony ze względu na trwające postępowanie karne. Kiedy sześć lat temu sąd karny wydał prawomocny wyrok, sąd cywilny zignorował jego ustalenia! Przez kolejne lata domagał się od Jegera podania daty i godziny, a także kolejności śmierci najbliższych. Kolejność zgonów decydowała, czy Leszek Jeger odziedziczy cały majątek, czy też będzie musiał podzielić się z rodziną zamordowanej żony. – Ustalenia, które prowadził sąd karny w żaden sposób nie były wiążące dla sądu cywilnego – mówi Sławomir Przykucki z Sądu Okręgowego w Koszalinie. – To nie jest tak, że przez te 3 lata sąd nie robił nic! Sąd musiał przeprowadzić własne ustalenia, co do kolejności śmierci. To nie jest takie proste. Osoba, która została zaatakowana, jako pierwsza i odniosła bardzo poważne obrażenia mogła jednak umrzeć później niż osoby, które zostały zaatakowane później – tłumaczy sędzia.
W końcu, po blisko 13 latach od śmierci rodziny Leszka Jegera, sąd cywilny uznał, że nie można ustalić kolejności zgonów. Sędzia stwierdziła, że ofiary zmarły równocześnie. – Tak się może zdarzyć, kiedy dochodzi do katastrofy lotniczej. Ale w tym przypadku? – pyta Jeger. Podkreśla, że sąd karny precyzyjnie określił, jak wyglądała masakra w domu byłej żony. - A sąd rejonowy w Koszalinie ma swoje zdanie na ten temat – dodaje. – Sąd zrobił w tej sprawie tak dużo, że nic więcej się nie da zrobić. Z czystym sumieniem mógł zakończyć ten proces – odpowiada sędzia Przykucki.
Wyrok sądu rejonowego w sprawie spadkowej jest nieprawomocny. Leszek Jeger zamierza się odwołać do sądu okręgowego. Dopiero po ostatecznym rozstrzygnięciu sprawy będzie możliwy podział majątku i ewentualna sprzedaż nieruchomości.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod katem Waszych alertów.