21 lat temu Tomasz Patora razem Marcinem Stelmasiakiem oraz Przemysławem Witkowskim ujawnili jedną z najbardziej wstrząsających po 1989 roku afer – aferę „łowców skór”.
Reporter Uwagi! w książce „Łowcy skór. „Tajemnice zbrodni w łódzkim pogotowiu” opisał kulisy tej głośnej sprawy. Dziennikarzowi udało się zebrać nieznane dotychczas dokumenty i relacje świadków.
„Zginęło minimum 1200 osób”
W sprawie „łowców skór” skazano cztery osoby – dwóch sanitariuszy i dwóch lekarzy. Zginąć miały cztery osoby. Zdaniem Tomasza Patory skala zjawiska była jednak zupełnie inna.
- Chce być ostrożny, dlatego powiem, że za sprawą „łowców skór” zginęło minimum 1200 osób. Mówię tak, choć ta liczba jest mocno niedoszacowana – przekonuje Patora. I tłumaczy: - Wynika to z kilku czynników. Po pierwsze ze zużycia leków, które do niczego innego w pogotowiu się nie nadawały. Mam na myśli nie tylko osławiony pavulon, ale też zwiotczającą mięśnie na krótszy czas skolinę oraz chlorek potasu. Te trzy leki mają też jeszcze jedną właściwość i dlatego były używane przez zabójców z łódzkiego pogotowia, po prostu są praktycznie niewykrywalne w ludzkim organizmie. W związku z tym nie ma możliwości dowodowych.
Reporter Uwagi! podkreśla też, że afera dotyczyła też znacznej części pracowników łódzkiego pogotowia.
- Moim zdaniem krew na rękach miało kilkadziesiąt osób. Znów są to ostrożne szacunki. Pavulon, który nie był wykazany w kartach zużycia leku i nie podano go konkretnym pacjentom, pobierała większość zespołów pogotowia, większość karetek, a w każdej karetce jeździły 3-4 osoby – wylicza.
Hydra odrośnie?
Zdaniem Tomasza Patory dzisiaj proceder na taką skalę byłyby niemożliwy.
- Dlatego, że istnieją media społecznościowe. Dużo łatwiej byłoby też tym, których było całkiem sporo wewnątrz pogotowia, a którzy brali za skóry, ale nie zabijali, a jednocześnie widzieli, że dzieje się coś dziwnego, że pacjenci w określonych karetkach umierają sto razy częściej niż w innych, dużo łatwiej by im było spełnić rolę anonimowych sygnalistów – uważa Patora.
Jednak jak podkreśla część rozmówców Tomasza Patory, nie znaczy to, że możemy dzisiaj spać spokojnie.
- Wicedyrektor stacji pogotowia Janusz Morawski, pomnikowa postać w tej paskudnej historii, mówi, że on uważa, że hydra odrośnie. Jest trochę lepiej, mamy ustawę o ratownictwie medycznym, czyli mniej przypadkowości w karetce. Mamy też lepiej wykształconych ludzi. Ale z drugiej strony Morawski mówi, że nie ma testów psychologicznych, nie uczy się etyki. Nie bada się ich, jak na przykład policjantów, pod kątem określonych predyspozycji do wykonywania tego zawodu – mówi Patora.
- Zdaniem tego lekarza świadczy o tym, że istnieje duża szansa, że w takiej czy innej formie jakaś hydra odrośnie, może nie koniecznie z informacjami o zgonach pacjentów, sprzedawanymi zakładom pogrzebowym. Ale on mówi tyle, że nie wyciągnięto należytych wniosków. Nie wyciągnięto, bo sprawa tak naprawdę została zamieciona pod dywan – przywołuje reporter.
Podobnego zdania jest też sam Patora.
- Łatwiej było uznać i stwierdzić, że mamy czterech zwyroli i tak powiedzieć społeczeństwu niż powiedzieć, że tak naprawdę było to zjawisko powszechne i że była to zbrodnia systemowa i przede wszystkim powiedzieć o jej skali – tłumaczy.
Reporter podkreśla, że od ujawnienia afery wciąż nie wyciągnięto odpowiednich wniosków.
- Ta książka to też jest forma autoterapii, bo łatwiej będzie mi żyć, jak wyrzucę to z siebie i opowiem od początku do końca jak było – mówi.
Książka Tomasza Patory „Łowcy skór. Tajemnice zbrodni w łódzkim pogotowiu” ukazała się w Wydawnictwie Otwarte.