Pozwali za słowa o „hodowli” dzieci. „Wyobraziłem sobie córkę, która uczy się z tego podręcznika”

Kamil i Joanna Mieszczankowscy
Pozew za słowa o "hodowli dzieci"
- Wyobraziłem sobie moją córkę, jak uczy się z tego podręcznika. Jak czyta o sobie, że mogłaby być niekochana przez swoich rodziców. To mnie rozbiło – mówi pan Kamil, który pozywał autora podręcznika, w którym znalazły się słowa o hodowli i produkcji dzieci.

- Ludzie, którzy pragną dzieci, starają się o nie wiele lat i kiedy w końcu przychodzi to szczęście, to… nic nie jest w stanie dać takiego szczęścia człowiekowi – ocenia Kamil Mieszczankowski, który ze swoją partnerką starał się o dziecko około 5 lat.

- To były bardzo trudne lata, bo każde nasze staranie, każda nasza podjęta próba kończyła się fiaskiem – dodaje mężczyzna.

Po 5 latach prób, niepowodzeń i diagnostyki niepłodności Kamil i Joanna Mieszczankowscy usłyszeli, że szansą na posiadanie tak wyczekanego potomstwa jest metoda in vitro. Jak mówią – nie wahali się ani chwili. Udało się. 3,5 roku temu na świecie pojawiła się ich córka.

Podręcznik do przedmiotu Historia i Teraźniejszość

Gdy w podręczniku przedmiotu Historia i Teraźniejszość dla 14-latków państwo Mieszczankowscy przeczytali zdanie „kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci” – jak mówią - nie mogli uwierzyć, w to co widzą.

- Przecierałam oczy ze zdumienia. Byłam tym czymś zszokowana – mówi pani Joanna.

- Na samym początku myślałem, że to żart – dodaje pan Kamil.

Potem pan Kamil przeczytał kolejne zdania z podręcznika mówiące między innymi… o produkcji i hodowli ludzi, o rozkładzie rodziny, tworzeniu ludzi w laboratoriach. Nie miał wątpliwości, że mowa tu o metodzie in vitro, jego rodzinie i ich córce.

- Wyobraziłem sobie moją córkę jak uczy się z tego podręcznika. Jak czyta o sobie, że mogłaby być niekochana przez swoich rodziców – mówi pan Kamil. I przyznaje: - To mnie rozbiło, wyprowadziło z jakiejkolwiek równowagi. Nie akceptuje tego i przeciwko temu się zbuntowałem.

Mężczyzna założył internetową zrzutkę na pozwanie twórców podręcznika do Historii i Teraźniejszości oraz ministra, który zaakceptował ten podręcznik za „stygmatyzowanie dzieci z in vitro”. Chciał zebrać na proces 30 tys. zł, a wpłacono 330 tys. zł.

I tak Mieszczankowscy pozwali profesora Wojciecha Roszkowskiego, autora ów podręcznika i wydawnictwo „Biały Kruk” o naruszenie dóbr osobistych.

- Nie po to z takim trudem walczyliśmy o naszą córkę, nie po to znosiliśmy tak wiele złych emocji, żeby teraz ktoś mówił, że nie będę kochał mojej córki – mówił przed sądem pan Kamil.

- Nie spodziewałam się, że dane będzie mi przeżywać takie chwile i że będę musiała wystąpić w obronie swojego dziecka. Ale musieliśmy to zrobić, nie było innego wyjścia, inaczej byłby to grzech zaniechania – tłumaczyła pani Joanna.

Profesor Wojciech Roszkowski nie stawił się na pierwszej rozprawie, podczas której reprezentował go mecenas Artur Wdowczyk.

- Moim zdaniem nie doszło do naruszenia żadnych dóbr osobistych. W tym sensie, że jest to proces precedensowy, w książce nie ma słów o in vitro. Natomiast państwo, którzy wytoczyli pozew nie są wymienieni z imienia i nazwiska. W ten sposób właściwie każdy o każdą publikację może kogoś pozwać – stwierdza mecenas Artur Wdowczyk.

To o czym są słowa w książce?

- O tym, co napisał profesor Roszkowski. Nie ma słowa „in vitro” – dodaje prawnik.

Postanowiliśmy zapytać przechodniów, o czym ich zdaniem jest kontrowersyjny fragment podręcznika. Wszystkie pytane przez nas osoby nie miały wątpliwości, że chodzi właśnie o in vitro.

Program „In vitro to HIT”

- Totalne dno, które się wydarzyło udało nam się obrócić w coś naprawdę dobrego – mówi Marta Górna ze Stowarzyszenia „Nasz Bocian”.

Za pieniądze, które zostały po opłaceniu kosztów sądowych pan Kamil razem ze Stowarzyszeniem „Nasz Bocian” stworzył program „In vitro to HIT”.

- Otworzyliśmy rejestrację i zaprosiliśmy pary, które chciały być rodzicami, ale nie było ich stać na in vitro – tłumaczy Marta Górna.

Dzięki nadwyżce pieniędzy, które udało się zebrać podczas zbiórki sfinansowano procedurę in vitro parom z terenów wiejskich. Powstało 30 ciąż. My odwiedziliśmy panią Kamilę, która jest w 7 miesiącu ciąży.

- Był płacz i wzruszenie jak zobaczyłam serduszko dziecka. To wielkie spełnienie marzeń, że zostanę mamą i będę miała swoją rodzinę – mówi Kamila Markowska.

Pani Kamila mieszka we wsi w powiecie aleksandrowskim, o dziecko starała się 6,5 roku. Udało się dzięki programowi „In vitro to HIT”.

- In vitro to hit i ten cud rozwija się super. To będzie chłopak, prawdopodobnie Leon – zdradza pani Kamila.

Leon ma przyjść na świat w marcu.

- Mam nadzieję, że coraz częściej będzie się otwarcie mówić: „Mamy dziecko dzięki procedurze in vitro”. Kompletnie nie rozumiem, jak można to w jakiś sposób stygmatyzować – mówi pani Kamila.

Hejt w internecie

Bywa jednak, że rodzice dzieci poczętych dzięki in vitro spotykają się z hejtem.

- Anonimowi ludzie w mediach społecznościowych powtarzają mi to, co mówią ludzie w telewizorze. To jest przełożenie 1:1 – zwraca uwagę Kamil Mieszczankowski.

- Demonizowanie tej procedury jest ogromnie krzywdzące. Pary, które muszą skorzystać z zapłodnienia pozaustrojowego powinny być przez nas wspierane, a nie stygmatyzowane. Chodzi zarówno nich, jak i ich dzieci – mówi Anetta Karwacka, ginekolog, położnik i specjalistka leczenia niepłodności.

- Jest to niedopuszczalne, żeby osoby, które nie zajmują się tematyką medycyny rozrodu wypowiadały tak wyssane z palca androny – dodaje Anetta Karwacka.

- Mam nadzieję, że niebawem do polskiego prawa wejdzie przepis, który będzie mówił o tym, że nie wolno hejtować ze względu na sposób poczęcia – kończy Kamil Mieszczankowski.

Odcinek 7338 i inne reportaże Uwagi! można oglądać także na player.pl

podziel się:

Pozostałe wiadomości