Zapłacił zaliczkę za wymarzonego kampera i został z niczym

Wpłacił zaliczkę za kampera i został z niczym
Marzył o kamperze, został z niczym
Pan Robert postanowił kupić wymarzonego kampera. Podpisał umowę i wpłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych zaliczki. Miał odebrać samochód za kilka tygodni, ale pojawiły się niespodziewane problemy.

Pan Robert zawodowo zajmuje się fotografowaniem na planach filmowych. Jak mówi, to jego praca i jednocześnie pasja. Drugą jego pasją są podróże.

Do tej pory mężczyzna podróżował motocyklem, jednak chciał to zmienić. Postanowił, że kupi kampera, który będzie mu na co dzień służył w pracy, a w czasie wolnym wykorzysta go do podróży.

- Nie spędzam wolnego czasu w Egipcie przy basenie, tylko dość aktywnie, głównie podróżując – tłumaczy Robert Pałka.

Wybór firmy

Poszukiwania zaczęły się od przeglądania ofert w internecie. Pan Robert trafił w sieci na renomowaną firmę sprzedającą samochody.

- Zadzwoniłem do nich, odebrał handlowiec. Okazało się, że za dwa tygodnie są w Warszawie duże targi kamperowe. Pan zaproponował, żebym przyjechał na stoisko. Spotkałem się z handlowcem, porozmawialiśmy, omówiłem swoje potrzeby. Po trzech tygodniach dostałem telefon, że jest już taki samochód – opowiada pan Robert.

- Dostałem zaproszenie do siedziby firmy, była kawa w biurze, rozmowa. Obejrzeliśmy samochód. Można było mieć poczucie, że trafiło się we właściwe miejsce i dostało się odpowiedni produkt – mówi mężczyzna.

Kamper miał być czarno-żółty.

- Miał być też obrandowany firmowymi naklejkami – dodaje pan Robert.

Mężczyzna uzyskał specjalny upust, zapewniając, że będzie promował spółkę, która sprzedała mu kampera na planach filmowych, a w ramach ostatecznego rozliczenia ceny, zrobi dla firmy trzy profesjonalne sesje fotograficzne.

- Do zapłaty w umowie było 100 tys. zł netto. Wpłaciłem 40 tys. zł zadatku w gotówce. I to zostało podpisane – podkreśla mężczyzna.

- [Na umowie – red.] jest oznaczenie daty i miejsca jej zawarcia, wskazanie firm, przedmiot umowy, podpisy stron. Zakładam, że nie ma powodu, żeby ją kwestionować – ocenia adwokat Piotr Kaszewiak.

„To nie nasz pracownik”

Po kilku tygodniach pan Robert odebrał telefon i usłyszał zaskakującą informację.

- Pan zaczął rozmowę od tego, że chce zobaczyć umowę, bo ten pan u nich nie pracuje, że to nie jest ich pracownik. Padało stwierdzenie, że jeżeli będę używał zwrotu, że to ich pracownik, to nie pomogą. Zapytałem: „Ale co to znaczy, że nie pomożecie, co to znaczy, że to nie wasz pracownik? Mam z państwem umowę” – przywołuje mężczyzna.

Pan Robert rozmawiał z przedstawicielem spółki. Jednak nie doszło do porozumienia, bo firma ta zażądała za zamówiony samochód o 60 tysięcy złotych więcej. Ostatecznie przedstawiciel spółki stwierdził też, że nie zwróci wpłaconego zadatku, a pan Robert jeszcze raz usłyszał, że umowa nie jest ważna, bo osoba, która ją podpisywała, nie była pracownikiem tej firmy.

- Ten mężczyzna dzwonił z firmowego telefonu. Zapraszał na targi, był na targach, nosił identyfikator, wchodził do firmy, obsługiwał mnie w firmie. Wchodził na plac, który był zabezpieczony szlabanem, strażnikiem. Pokazywał samochody, zabrał na jazdę próbną. Przyjechał do mnie samochodem tej firmy, obrandowanym. Podpisał umowę, posługując się danymi firmy. I to nie jest pracownik? – dziwi się pan Robert.

Sytuacja prawna

- Jeżeli stawiamy pytanie, czy taka umowa jest ważna i czy wiąże pracodawcę takiego pracownika, który jak słyszymy, samowolnie miał zawrzeć taką umowę, to musielibyśmy prześledzić całe losy procesu, który poprzedzał zawarcie umowy przedwstępnej – tłumaczy adwokat Piotr Kaszewiak.

- Tutaj wiemy już o tym, że zleceniodawca spotkał i poznał tę firmę podczas targów, na których firma reprezentowana była właśnie przez tego pracownika, który zawarł tę kwestionowaną umowę. Strony następnie spotykały się w firmie, a dostęp do firmy jest chroniony, zdaje się, że przez agencję ochroniarską. Przypadkowa osoba z ulicy nie mogła wejść na teren firmy i udawać jej pracownika – mówi Kaszewiak. I zaznacza: - W związku z tym, wiedząc o tych wszystkich okolicznościach, myślę, że osoba, która zawarła z takim przedstawicielem przedsiębiorstwa umowę, może uważać, że wiąże ją skutecznie zawarta, ważna umowa i może domagać się jej wykonania.

Oświadczenie

Staraliśmy się wyjaśnić, czy rzeczywiście mężczyzna reprezentował firmę sprzedającą samochód i czy miał prawo podpisywać umowy. Chcieliśmy oficjalnie porozmawiać z przedstawicielami firmy, ale ci odmówili wystąpienia przed kamerą. Dostaliśmy tylko oświadczenie zarządu firmy.

„Pan P. nigdy żadnej kwoty nie przekazał na rachunek bankowy pokrzywdzonych spółek. Pokrzywdzone spółki dowiedziały się o zawartych przez pana P. umowach od kontrahentów. (…) Na takie działania w/w spółki nigdy nie wyrażały zgody, nie były o nich informowane. Pokrzywdzone spółki padły ofiarą osoby przyuczającej się do wypełniania obowiązków handlowca”, napisano.

Udało nam się skontaktować z Kamilem P.

- [Prezes wiedział], wszystko było ustalane. Nie mogę sobie ceny wyssać z palca, bo ja musiałem się o wszystko zapytać. Jak była akceptacja, to wtedy działaliśmy – przekonuje P.

- Klienci poznawali mnie na targach. Sam prezes firmy mnie z nimi kontaktował. Byłem tak jakby pośrednikiem – tłumaczy.

Jak mężczyzna komentuje fakt, że firma twierdzi, że nie był jej pracownikiem?

- To z jakiej racji zrobili mi pieczątkę, wizytówkę i prywatnego maila, telefon mi dali? Przecież sprzedawałem bardzo dużo kamperów. W tamtym roku sprzedałem około 18 – mówi P.

A co z zaliczkami?

- Wszystko jest w firmie – zapewnia.

Co dalej?

Tymczasem firma złożyła doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez Kamila P. Ten z kolei zapowiada dochodzenie prawdy przed sądem. Najprawdopodobniej na drogę sądową będzie też musiał wkroczyć poszkodowany pan Robert.

- Firma winna wziąć odpowiedzialność za pracownika, który wskutek, być może niewłaściwego nadzoru, zbyt dużej swobody, którą mu zostawiono, zawierał umowy – uważa adwokat Piotr Kaszewiak. I dodaje: - Przykre w tej sprawie jest to, że przed panem Robertem jest prawdopodobnie spór sądowy, a ten może być długotrwały i kosztowny. Spodziewam się, że skończy się dla niego dobrze, ale wydaje mi się, że nie służy to niczyim interesom, a w szczególności też renomie tej firmy, aby taki spór się zawiązał. Myślę, że bardziej celowym byłoby ugodowe załatwienie sprawy, korzystnie dla kontrahenta.

- Cały czas liczę, że może to się jeszcze poukładać – kończy pan Robert.

Nasze reportaże można oglądać także w serwisie vod.pl oraz na player.pl

podziel się:

Pozostałe wiadomości