Zabrane dzieci

Niemieckie urzędy do spraw dzieci i młodzieży - Jugendamty - odbierają dzieci mieszkającym w Niemczech polskim rodzicom. Utrudniają im kontakty, nie pozwalają na rozmowy po polsku. Podobnie dzieje się w przypadku rodziców innych narodowości. Urzędnicy Jugendamtów nie chcą wyjaśnić takiego postępowania, a sprawą zdecydował się zająć Parlament Europejski.

Jugendamty to niemieckie urzędy ds. dzieci i młodzieży. Działają w każdym powiecie i mają dbać o dobro dziecka. Interweniują, gdy dzieci mają problemy z prawem, ale też wtedy, gdy rodzice je zaniedbują czy się nad nimi znęcają. W uzasadnionych przypadkach mogą odebrać rodzicom dzieci. Jugendamty bywają krytykowane w Niemczech za zbyt radykalne działania, np. pochopne zabieranie dzieci rodzicom. Media czasem nazywają je ”złodziejami dzieci”. Historie kilku polskich rodziców, mieszkających w Niemczech, pokazują, że działania Jugendamtów trudno wytłumaczyć troską o dobro dziecka. Państwo Nyks od lat mieszkają w Niemczech. Nie mają niemieckiego obywatelstwa. Mieli dwójkę dzieci - Jacqueline i Patryka. Kilka lat temu zachorowały na śmiertelną genetyczną chorobę, mukowiscydozę. Jugendamt zaoferował rodzinie pomoc. - Spytali nas, czemu chcemy się męczyć z dziećmi – mówi Elżbieta Nyks. – Że możemy odstąpić im dzieci, a oni nam pomogą. Jugendamt nadzorował, kiedy i jakie leczenie dzieci mają przechodzić. Stan Patryka jednak gwałtownie się pogarszał. Chłopiec trafił do Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie. Tam zmarł. Gdy pani Elżbieta wróciła do Niemiec, Jugendamt uznał, że uprowadziła Patryka, źle się nim zajmowała i to samo może stać się z Jacqueline. Dziewczynka natychmiast trafiła do niemieckiej rodziny zastępczej. - Nie wiedzieliśmy, gdzie jest dziecko – mówi Elżbieta Nyks. – Po paru dniach powiedzieli nam, że będziemy mogli przez pięć minut porozmawiać z nią przez telefon, ale jeśli powiemy słowo po polsku, kontakt natychmiast zostanie przerwany. Kontakt z dzieckiem straciła też Izabela Lesch. Ma syna z Niemcem polskiego pochodzenia. Kiedy się z nim rozstawała, Jugendamt odebrał jej Michela bez rozprawy i wyroku sądowego, powołując się na zagrożone dobro dziecka – zagrożeniem miała być ewentualność wywiezienia go przez matkę do Polski. Chłopca umieszczono w sierocińcu. - Złożyłam prośbę o spotkanie z nim, napisałam do niego list – mówi Izabela Lesch. – Po niemiecku, po polsku nie pozwolili. Wystarczyły trzy wyrazy po polsku i już był problem. List nie doszedł do Michela. Podczas spotkania z synkiem, pierwszego od dwóch miesięcy, podczas którego pani Izabeli towarzyszył polski konsul, Michel płakał, opowiadał, że gdy zapytał, gdzie jest i dlaczego nie może zobaczyć mamy, nikt mu nic nie powiedział. Podobne są historie innych polskich rodziców. Wojciech Pomorski, były mąż Niemki, ojciec dwóch córek, nagrał rozmowę telefoniczną z urzędnikiem Jugendamtu, który instruował go, by podczas spotkań z dziećmi mówił tylko po niemiecku. - Jeśli żyje się w państwie niemieckim, gdzie dzieci mają społeczne kontakty z Niemcami, to zakładam, że pan też powinien rozmawiać po niemiecku – powiedział urzędnik. – Spotkanie odbędzie się po niemiecku albo się nie odbędzie. Nie ma jednostki centralnej, która kontrolowałaby Jugendamty. Urzędy te mają status pierwszego rodzica. Oznacza to, że opinia urzędnika jest zawsze ważniejsza niż zdanie biologicznych rodziców. Rzecznik Jugendamtu odmówił rozmowy o przypadku państwa Nyksów, natomiast naczelnik Jugendamtu w okręgu Northeim, który zadecydował o odebraniu dziecka Izabeli Lesch, powiedział, że żyje ona w nierealnym świecie – sugerując, że to ona tworzy problem. Problemy z Jugendamtem ma jednak nie tylko Izabela Lesch, nie tylko Polacy, ale także rodzice innych narodowości. Sprawą wskutek petycji wysyłanych przez rodziców wielu narodowości zajęła się Komisja Europejska. Izabela Lesch odzyskała Michela, ponieważ badania psychiatryczne i opinie pediatry wykluczyły, jakoby mogła znęcać się na dzieckiem. Musi jednak poddać się psychoterapii. Jej historia nie dziwi rodziców, którzy znaleźli się kiedyś w podobnej sytuacji. - Jeśli ktoś wymaga od zdrowej osoby, by dobrowolnie zaczęła leczyć się psychiatrycznie, to wywiera nacisk, który na pewno doprowadzi do zaburzeń – mówi Mirosław Kraszewski, któremu Jugendamt odmówił prawa do nauki dziecka języka polskiego. – Jeśli pani Lesch będzie leczona, to Jugendamt będzie robił z dzieckiem, co zechce. Eurodeputowani Parlamentu Europejskiego postanowili powołać zespół niezależnych ekspertów do zbadania skarg rodziców. Strona niemiecka została zobligowana do przygotowania raportu na temat działalności Jugendamtów. ---strona---

podziel się:

Pozostałe wiadomości