„Nazywam się Jolanda. Urodziłam się w Lęborku. Jestem Polką i mam 20 lat. Przez większość życia mieszkałam na terenie gospodarstwa rolnego w Janowicach wraz z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa. Mój ojciec jest Holendrem, a matka pochodziła z tego terenu. Kilka lat temu przeszliśmy niewyobrażalną tragedię, z której skutków nigdy do końca się nie podźwigniemy”, to fragment listu, który wpłynął na skrzynkę Uwagi!.
21 maja 2019 roku w domu rodzinnym Jolandy natknięto się na ślady krwi. Później okazało się, że zniknęła matka rodzeństwa. Powiadomiona o tym policja, rozpoczęła poszukiwania.
Dzień po zginięciu ciało kobiety znaleziono w zaroślach, 4 kilometry od domu. Współudział w tej zbrodni przypisano mężowi kobiety, który miał zlecić zabójstwo żony. Mężczyzna został skazany na 25 lat więzienia wraz z dwoma innymi mężczyznami.
Najstarsza córka mężczyzny musiała zaopiekować się pięciorgiem rodzeństwa i zająć się prowadzeniem prawie 400-hektarowego gospodarstwa.
- Najtrudniejsza przez ostatnie cztery lata była myśl o rodzicach. O tym, że ich nie mamy. Ojca mamy, ale to już nie to samo. Trudno o tym wszystkim nie myśleć, gdyby nie to, to moje życie wyglądałoby całkiem inaczej – mówi Jolanda.
Gospodarstwo
Ojciec 20-latki uprawiał ziemię w Janowicach prawie 30 lat. Najpierw jako pracownik w spółce prowadzonej przez Holendrów, którzy wydzierżawili od Skarbu Państwa zadłużone popegeerowskie gospodarstwo. Później - jako właściciel tej spółki. Wraz żoną doprowadzili gospodarstwo do dobrego stanu. Gdy mężczyzna trafił do więzienia, uprawę kontynuowało dwóch jego znajomych. Gospodarstwo nie rozwijało się tak, jak dotychczas, ale zapewniało utrzymanie sześciorgu rodzeństwa. Od dwóch lat spółką kieruje 20-letnia Jolanda, a w pracy pomaga jej 19-letni brat Wojciech.
- Ja zajmuję się biurową częścią, zarządzeniem, a fizyczną częścią zajmuje się głównie mój brat Wojtek. To jest jego pasja – od zawsze to lubił – tłumaczy Jolanda.
- W tym gospodarstwie się wychowaliśmy, utrzymuje nas i jest tu strefa bezpieczeństwa dla mnie i mojego rodzeństwa. Chcemy dalej tu mieszkać, rozwijać się. Tak jak robili to moi rodzice – dodaje 20-latka.
Umowa
Dzierżawa ziemi kończyła się w kwietniu tego roku. W październiku ubiegłego roku rodzeństwu zaproponowano przedłużenie umowy o kolejne 10 lat. Przystali na propozycję i przedstawili plan rozwoju gospodarstwa.
Zarządzający państwową ziemią Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa skontrolował farmę i stwierdził kilka uchybień. Gdy spółka je usunęła, KOWR nie miał zastrzeżeń i przedłużenie umowy miało być formalnością. Tak się jednak nie stało – umowy nie przedłużono, a dzierżawą atrakcyjnej ziemi zainteresowali się lokalni rolnicy.
- W lutym zaczęły pojawiać się medialne przekazy, z których wynikało jakoby spółka źle prowadziła swoją działalność, że to gospodarstwo prezentuje obraz nędzy i rozpaczy. Pod hasłami „Polska ziemia dla polskiego rolnika” organizowano nagrania, które później publikowano – mówi radca prawny Karol Jank, pełnomocnik spółki Arts.
„Przedłużanie tej umowy dzierżawy to nie jest wspieranie rolnictwa, nie nawet jakiegoś holenderskiego rolnictwa czy tam niemieckiego. To jest wspieranie jakiś korporacji”, takie stwierdzenie padło w jednym z nagrań.
Pierwsze wideo trafiło do sieci na początku wiosny. Później pojawiły się kolejne. Za każdym razem grupa okolicznych rolników – wspierana przez wicewojewodę pomorskiego - domagała się od KOWR-u nieprzedłużenia rodzeństwu umowy dzierżawy albo ograniczenia areału uprawianej przez nich ziemi.
- Nikt ich nie pytał, nikt nie przyjechał i nie sprawdził, jak to gospodarstwo funkcjonuje. To, czy tam jest dobrze czy źle – zwraca uwagę radca prawny Karol Jank. I dodaje: - Medialna otoczka wywołana jest przez osoby zainteresowane przejęciem tych gruntów.
- Staram się nie mieć żalu do ludzi, ale tutaj mam, bo to są okoliczni rolnicy, którzy znają sytuację. Wiedzą, że jestem opiekunem, że jestem młoda, że to jest nasze źródło utrzymania. Rozumiem, że ludzie chcą się wzbogacić, chcą więcej pola, ale ja bym tego nie zrobiła na cudzej krzywdzie – mówi Jolanda.
Miesięczne aneksy
Przyszłość rodzeństwa jest niepewna, bo KOWR w Pruszczu Gdańskim nie podjął decyzji w sprawie przedłużenia umowy dzierżawy. Jedyne co robi, to podpisuje ze spółką tak zwane miesięczne aneksy techniczne.
Taka forma rodzi obawy o to, czy ziemię można obsiać albo coś na niej posadzić.
- Według mnie, według tego co wiem, zmierza się do tego, żeby oni dalej mogli gospodarować. Żeby przedłużyć im tę dzierżawę. Jest to przygotowywane – mówi Piotr Mańko, zastępca dyrektora KOWR w Pruszczu Gdańskim. I dodaje: - Nie ma podstaw prawnych do tego, żeby ktoś z zewnątrz, nie będący stroną, zajmował stanowisko, wywierał naciski, organizował konferencje prasowe w tym celu, żeby uzyskać tę ziemię.
- Na nas nikt nie naciska, ale z przekazów prasowych można odnieść takie wrażenie, że jest nacisk na te dzieciaki, żeby dalej tego nie uprawiały. Żeby wszelkimi możliwymi sposobami pozbawić ich ziemi – mówi Mańko.
Wicewojewoda
Od kilku miesięcy, w działania rolników, żądających odebrania rodzeństwu dzierżawionej ziemi, zaangażowany jest wicewojewoda pomorski. Wspólnie z niektórymi rolnikami domaga się zdecydowanych działań wobec rodzinnej spółki, a nagrania ze spotkań publikuje na swoim profilu społecznościowym.
„W tym miejscu znajdował się kiedyś PGR, w którym produkowano mleko surowcowe. Za nami znajduje się infrastruktura, która do tego służyła. Infrastruktura została doprowadzona do stanu, który można określić tylko jednym słowem: ruina”, mówi w jednym z nagrań wicewojewoda.
Rolnicy w czasie przemówienia wicewojewody trzymali w ręce zdjęcia. Fotografie mające być dowodem na doprowadzenie do ruiny infrastruktury gospodarstwa, przedstawiają spalony dwa lata temu budynek. Prokuratura ustaliła, że podpalili go nieznani sprawcy. W tym czasie rodzeństwo przebywało u dziadków w Holandii i według śledczych nie miało nic wspólnego z pożarem.
Na jakiej podstawie i w oparciu o jakie dokumenty wicewojewoda dokonał oceny stanu gospodarstwa?
- Dokonałem kompleksowej analizy dokumentów, które znajdują się w Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa – stwierdził Aleksander Jankowski, II wicewojewoda pomorski.
Czy z tych dokumentów wynika, że gospodarstwo jest w zaniedbane?
- Z dokumentów, które mieliśmy udostępnione do wglądu i też z materiału fotograficznego – tak. Taką diagnozę można wysnuć – uważa Jankowski.
- Nigdy nie powiedziałem, że spalenie tej obory to jest ewidentne działanie tej spółki, z premedytacją – dodaje wicewojewoda.
Rodzeństwo obawia się, że może stracić nie tylko ziemię.
- Nie będziemy mieli też gdzie mieszkać. Będę musiał znaleźć sobie jakąś pracę, a pracując, będzie ciężko utrzymać piątkę rodzeństwa. Siostra będzie musiała zajmować się siostrami, więc nie będzie miała czasu pójść do pracy – mówi Wojciech.
- Jak już się tego wszystkiego podjęliśmy, to chcemy to dokończyć. Szkoda by było ciężką pracę, którą włożyli moi rodzice w odbudowanie tego gospodarstwa, w to, żeby dobrze funkcjonowało, porzucić tylko i wyłącznie dlatego, że kilku rolników chce ziemię – kończy Jolanda.
Nasze reportaże można oglądać także w serwisie vod.pl oraz na player.pl
Autor: Uwaga! TVN