„Te podwyżki to rzeź”
Pan Nikodem prowadził w Kaliszu Pomorskim cukiernię, w której piekł tradycyjnie, według własnych receptur. To jeden z najstarszych zakładów w mieście. Klienci, żeby kupić w nim ciasto, często musieli wcześniej się zapisywać.
- Praktyki miałem u rodziców. Nie było zmiłuj, o godzinie czwartej rano ojciec mnie budził i szedłem z nim do pracy. Jak mi się urodził syn to też myślałem, że będę go uczył zawodu, ale wygląda na to, że jestem ostatnim ogniwem – mówi Nikodem Kozak.
Jeszcze do niedawna pan Nikodem zatrudniał sześciu pracowników, ale szukając oszczędności musiał ich zwolnić. W ostatnim czasie przy wypiekach pomagała mu tylko żona, którą musiał nauczyć fachu.
- Jak mieliśmy pracowników, to przyjeżdżałem tutaj tylko doglądać. Teraz, żeby przetrwać musimy być tu razem cały czas – podkreśla pan Nikodem.
Z powodu lawinowo rosnących kosztów utrzymania cukiernia nie była w stanie generować zysku. Firmę dobił prawie siedmiokrotny wzrost opłat za energię elektryczną.
- W tej chwili te podwyżki to jest rzeź. Nie jesteśmy w stanie scedować ich na klienta, bo drożdżówki czy chleb musiałby kosztować kilkanaście lub kilkadziesiąt złotych – wylicza Kozak.
- Co wyprawa do hurtowni po produkty, to wszystko jest drożej. Mąka jest droga, był okres, że ziaren czy cukru w ogóle nie było, bo wstrzymane były dostawy. Bez cukru nie mogliśmy piec – tłumaczy Patrycja Kozak.
Emigracja – przykra konieczność
Prawie półwieczna cukiernia zniknęła z mapy Kalisza Pomorskiego. Pan Nikodem do końca wierzył, że dramatyczny wzrost cen nie zmusi go do zamknięcia wielopokoleniowego biznesu.
- Jest ogromny żal i smutek, bo jednak nie tak mieliśmy zaplanowane życie. Nie myśleliśmy, że będziemy musieli kiedyś stąd uciekać. Uciekać z własnego kraju, żeby przeżyć – wyznaje.
Państwo Kozak wychowują 3-letniego synka, są świeżo po ślubie. Wspólne plany na przyszłość całkowicie przekreślił kryzys. Pan Nikodem zdecydował się na emigrację do Holandii, w której ma spędzić rok. Pracę udało się znaleźć dzięki jednemu z uczniów, którego wyszkolił cukiernik.
- Nie mam pojęcia o tej pracy, ale jadę, bo nie mam wyjścia – wyznaje pan Nikodem. I dodaje: - Do nas to wciąż nie dociera. Musimy wszystko wyłączyć. Zostanie nam tylko przyjść czasem i popatrzeć na to. Zamykamy i uciekamy stąd.
Pan Nikodem jest już od kilku dni w Holandii i właśnie rozpoczął pracę jako spawacz. Ma zapewnione mieszkanie, odpowiednie kursy i próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji. Nie zamknął swojej działalności w Polsce, ale ją tymczasowo zawiesił. Czy wróci do kraju i będzie kontynuował słodką tradycję swoich dziadków oraz rodziców?