"Z czegoś trzeba żyć"

Tylko 30 zł kosztowały fałszywe książeczki zdrowia, które potwierdzały odbycie badań lekarskich. Na ich podstawie każdy, nawet chory, bez trudu mógłby się zatrudnić przy produkcji żywności. - Taka osoba, jest chodzącą bombą w zakładzie – mówi<STRONG> </STRONG>Cezary Bogusz, zastępca głównego inspektora weterynarii.

Przestrzeganie przepisów sanitarnych w Polsce to fikcja. Zepsute wędliny są odświeżane. Na dużą skalę sprzedaje się stare mięso. Zagrożenie dla zdrowia mogą stanowić również ludzie, którzy przygotowują produkty żywnościowe. Osoby mające kontakt z żywnością, muszą mieć ważną książeczkę zdrowia. Powinny się w niej znaleźć aktualne badania lekarskie potwierdzające, że nie są nosicielami żadnej choroby zakaźnej. Ale jak się okazało książeczkę zdrowia można zdobyć bez wizyty u lekarza. Reporterom UWAGI! bez trudu udało się kupić zaświadczenia, że są zdrowi. Fałszywe książeczki, mężczyzna sprzedawał za 50 zł. Ponieważ reporterzy brali aż trzy, ten policzył za każdą tylko 30 zł. Nabyte w ten sposób dokumenty pokazali zastępcy głównego inspektora sanitarnego. - Widzę pieczątki, nie zorientowałbym się, że coś jest z nimi nie tak – stwierdził Seweryn Jurgielaniec, zastępca głównego inspektora sanitarnego. Nie zorientowali się także pracodawcy proponujący pracę przy żywności, do których dziennikarze poszli się zatrudnić. - Dałem się nabrać. Gdyby reporterka miała także dowód na to samo nazwisko, to podpisałbym z nią umowę – przyznał Marcin Dziewulak, właściciel restauracji. Dodał też, że nigdy nie zatrudniłby osoby z fałszywymi badaniami lekarskimi. Co by się stało, gdyby lokal zatrudnił chorą osobę posługującą się fałszywą książeczką? - Gdyby był chory na chorobę zakaźną mógłby zarazić wiele osób – dodaje restaurator. Mężczyzna sprzedający fałszywe książeczki, nie zdaje sobie najprawdopodobniej sprawy z faktu, jakie w ten sposób stwarza zagrożenie. - Z czegoś trzeba żyć – usprawiedliwia się. Jak zatem mieć pewność, że przyjmowana do pracy osoba rzeczywiście jest zdrowa? Inspekcja sanitarna nie poczuwa się do obowiązku sprawdzenia wiarygodności podpisów i pieczątek w książeczkach. - Trzeba zwrócić się z tym do tych, którzy mają zakłady pracy – powiedział Seweryn Jurgielaniec, zastępca głównego inspektora sanitarnego. W ten sposób inspekcja odsuwa od siebie problem zrzucając całą odpowiedzialność na pracodawców. Ci mogą liczyć jedynie na uczciwość zatrudnianych przez siebie osób. Czytaj również:Śmierdzą nie tylko wędliny Weterynarze zawiedliProkuratura wstrząśnięta prawdą o ConstarzeŚmierdzące mięsoCzy wiesz, co jesz?Wędliny drugiej świeżości

podziel się:

Pozostałe wiadomości