Sześć lat temu trzech mężczyzn obrabowało zabrzański sklep Makro. Ich łupem padł milion 300 tysięcy złotych. Media nazwały skok napadem stulecia. Bandyci byli wyjątkowo zuchwali. Weszli do skarbca firmy w garniturach, zupełnie niezamaskowani. Sterroryzowali dwie kasjerki, zabrali pieniądze i przez nikogo nie niepokojeni po prostu wyszli. Kradzież zarejestrowały kamery przemysłowe, jednak mimo nagrania i wielu świadków policja przez ponad rok nie potrafiła złapać przestępców. Dopiero po półtora roku, trzech mężczyzn trafiło za kratki: czekając na zakończenie procesu, spędzili w nim blisko trzy lata. Tymczasem z każdą następną rozprawą dowody przeciw trójce, które przedłożyła sądowi prokuratura stawały się coraz bardziej wątpliwe. Więcej – zdaniem oskarżonych, niedługo po zatrzymaniu świadczyły one nie przeciw, ale za nimi. - Po miesiącu policja miała wyniki badań DNA, włosów, śliny, odciski palców, które się nie zgadzały z naszymi, a mimo to akt oskarżenia i tak trafił do sądu – mówi jeden z oskarżonych. Jednym z dowodów było nagranie przemysłowej kamery, która zarejestrowała napad. Okazało się, że biegli dostali… kopię tego nagrania. Każdy podręcznik postępowania sądowego uczy, że wartość dowodową mają tylko oryginalne nagrania. Kiedy biegli dostali wreszcie oryginał, wydali opinię korzystną dla trójki oskarżonych. Dlaczego prokuratura od razu nie przedstawiła oryginału? - Na początku mówiono, że w ogóle nie da się zrobić ekspertyzy – mówi jeden z oskarżonych. – Skoro wtedy się nie dało, to czemu teraz się da? A materiał dowodowy jest cały czas ten sam. Po prawie trzech latach procesu sąd nie zgodził się na kolejne przedłużenie aresztu oskarżonym mężczyznom. Wyszli na wolność. Nagrania, które miały ich obciążyć, stały się dowodami ich niewinności. Również inny dowód – zeznania kasjerek, które rzekomo rozpoznały w nich sprawców napadu pozostawia wiele do życzenia. Okazanie zostało sfilmowane i wyraźnie na nim słychać, jak policjanci sugerują kobietom, kogo mają wskazać. W międzyczasie okazało się, że za prawdziwymi sprawcami napadu stał Adam M., rezydent mafii wołomińskiej na Śląsku. To on miał zlecić kradzież. Jego dobrym kolegą był ówczesny oficer wydziału kryminalnego śląskiej komendy policji Krzysztof M., który pracował nad sprawą napadu. Dziś ten policjant siedzi na ławie oskarżonych. Zarzuca się mu między innymi mataczenie, utrudnianie śledztwa i sprowadzanie go na błędne tory, a także wpływanie na świadków. Rzecznik prokuratury Okręgowej w Katowicach na pytanie, czy sprawców nie szukano na siłę, odpowiada: nie. I zapewnia: - Nie można powiedzieć, że prokuratura nie dołożyła wszystkich starań, aby poszukiwać wszystkich możliwych dowodów w sprawie.