Winna śmierci Kuliga?

Co było przyczyną tragicznego wypadku na przejeździe kolejowym, w którym zginął Janusz Kulig?

Janusz Kulig, jeden z najlepszych polskich kierowców rajdowych, zginął 13 lutego na strzeżonym przejeździe kolejowym w Rzezawie koło Bochni. Dróżniczka nie opuściła szlabanu. Samochód Kuliga wjechał prosto pod koła pospiesznego pociągu. Dróżniczka trafiła do aresztu. Po siedmiu dniach wyszła na wolność, ale ciążą na niej zarzuty o spowodowanie wypadku. Na dalszy ciąg sprawy czeka w swoim mieszkaniu w kolejowym bloku, nie chce nikogo widzieć. Jest w ciężkim szoku. Obwinia siebie za śmierć Kuliga. Jej koledzy z PKP zgodnie oceniają ją jako bardzo dobrego, solidnego pracownika. Wykluczają, by mogła zasnąć na dyżurze. Zresztą, nikt nie mógłby zasnąć w takich warunkach: przez stację w Rzezawie w ciągu 12 godzin przejeżdża 80 – 90 pociągów. Wypadek zdarzył się o godzinie osiemnastej, kiedy ruch jest największy. Co więc mogło spowodować tragedię? Dróżnicy są tu równie zgodni, jak w ocenie koleżanki – winne są mankamenty w sposobie komunikacji między dyspozytorami a dróżnikami. Nie chcą mówić o tym oficjalnie, ale reporterowi „UWAGI!” nie szczędzili szczegółów - Z tego, co wiem, to nie był wpisany ten pospieszny i ona była pewna, że jedzie osobowy – mówi jeden z dróżników. – Między przejazdem przez stację pospiesznego i osobowego jest duża różnica w czasie: pospieszny jedzie 2 – 3 minuty, osobowy – 7 minut i zatrzymuje się na peronie. Wiele razy zdarzało się, że dróżnicy nie dostawali informacji o podobnych zmianach - Wyprze się dyżurny, że nie zgłosił – powie, że zgłosił, a my nie mamy żadnego potwierdzenia – mówi jedna z dróżniczek. Sposób komunikacji między dyżurnymi a dróżnikami przyprawia o gęsią skórkę. Najczęściej odbywa się przez telefon. Może dojść do takiego absurdu, że w huku przejeżdżających pociągów dróżnik nawet nie usłyszy dzwonka. Dróżniczka z Rzezawy podobno wiele razy prosiła o przeniesienie z placówki - Mówiła, że się boi, że dyżurni ruchu nie zgłaszają pociągów, że dojdzie do tragedii – opowiada jedna z jej koleżanek. – Podobno dyrektor teraz sobie w brodę pluje, że jej nie przeniósł wcześniej. Jan Kulig, nie obwinia dróżniczki o śmierć syna: - W Rzezawie od razu powiedziałem – przebaczamy, w imieniu swoim, żony i córki. Chcielibyśmy, żeby ta skaza na jej życiu mogła się zabliźnić – mówi. – Nam ona się nigdy nie zabliźni. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś inny też cierpiał. Ona ma syna, ma, dla kogo żyć. Życzymy jej wszystkiego dobrego. Ale chcielibyśmy, żeby ktoś wyciągnął wnioski z tego, co się stało.

podziel się:

Pozostałe wiadomości