Pani Katarzyna i pan Tomasz żyją od lat z przeszczepionymi narządami.
- Według diagnozy miałam zapalenie kłębuszkowe nerek. Zgłosili mnie do przeszczepu. Pamiętam ten magiczny telefon. Dzięki Bogu dostałam nerkę. Teraz mija od tego dnia 18 lat. Życie jest fajne – cieszy się Katarzyna Moskalik.
- Nową nerkę noszę już 17 lat. Przyzwyczaiłem się i ona do mnie też. Żyje się w miarę normalnie – mówi Tomasz Samborski.
Życie obojga, tak jak dziesiątek tysięcy pacjentów po przeszczepie – uzależnione jest od leków immunosupresyjnych.
- To leki, które hamują proces odrzucania przeszczepionego narządu. Każdy narząd, poza tym od bliźniaka jednojajowego, rozpoznawany jest przez układ immunologiczny biorcy jako obcy. Ostatnie badania wykazują, że chorzy, którzy nieregularnie przyjmują leki tracą te narządy i rozwijają się u nich proces przewlekłego odrzucania – wskazuje prof. Magdalena Durlik, transplantolog ze Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie.
Specjalne apteki
Leków immunosupresyjnych nie można kupić w dowolnej aptece, bo ze względu na ich wysoką cenę farmaceuci nie robią zapasów. Zamawiają je wówczas, gdy pojawi się pacjent z odpowiednią receptą. Jedyne miejsca, gdzie leki te są dostępne bez problemów, to apteki, działające przy ośrodkach transplantacyjnych. Na przykład przy poradni nefrologicznej i transplantacyjnej przy Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus w Warszawie.
- Jest to największa poradnia transplantacyjna w Polsce. Leczy się tu 5 tys. osób. Pacjenci przyjeżdżają z całej Polski. Wygodą dla pacjentów jest apteka na terenie szpitala. Po wizycie w poradni pacjenci kupują wszystkie niezbędne leki immunosupresyjne. W tej chwili ta apteka nie funkcjonuje. Jest to duży problem, który wielokrotnie zgłaszają mi pacjenci, pytając od kiedy apteka będzie czynna – mówi Agnieszka Szymańska z poradni.
Działająca od kilku lat apteka funkcjonowała w ramach spółki, która prowadziła także zakład opieki zdrowotnej, czyli przychodnię. Na początku sierpnia ubiegłego roku apteka została zamknięta, bo jej zezwolenie na działalność wygasło po tym, jak weszło w życie nowe prawo farmaceutyczne.
- Od kilku lat trwa nielegalny wywóz leków za granicę. Co jakiś czas ustawodawca podejmuje próbę uszczelnienia furtek przez, które nielegalnie wyjeżdżały leki. Chodzi nawet o 2 miliardy rocznie. Mówię chociażby o lekach wykorzystywanych w transplantologii, onkologii, czy cukrzycy. Jedna z takich dróg przez, które leki wyjeżdżały to były połączone działalności aptek i przychodni. Często tworzone były fałszywe NZOZ-y przez które wyprowadzano leki na podstawie lewych zapotrzebowań. W 2018 roku wprowadzono nowelizację, która mówi, że nie wolno jednocześnie prowadzić apteki i działalności leczniczej. Na dostosowanie się był rok. Prowadzący taką działalność mieli ją rozdzielić. Mieli również czas na wygaszenie takiego zezwolenia i odsprzedaż tych leków, które były na stanie do innej aptek, za zgodą inspektora wojewódzkiego – mówi Marek Tomków z Naczelnej Izby Aptekarskiej.
- Dopełniliśmy wszelkich starań, zrobiłyśmy wszystko i w odpowiedniej kolejności – zapewnia Dorota Kukolewska, współwłaścicielka apteki.
- W momencie, kiedy dowiedziałam się o planowanej zmianie w przepisach podjęłam decyzję o krokach przygotowujących mnie do tej zmiany poprzez wydzielenie do nowo powstałej spółki działalności medycznej, a działalność apteczna miała pozostać w niezmienionym kształcie, w pierwotnej spółce – precyzuje Małgorzata Kubańska, współwłaścicielka apteki.
Leki w kartonach
Spółka, która miała być podzielona nie mogła wykreślić się z rejestru przychodni, bo utraciłaby akredytację na szkolenie lekarzy rezydentów, a to z kolei doprowadziłoby do wygaśnięcia kontraktu z NFZ-em na leczenie pacjentów. By nie stracić kontraktu, spółka musiała wystąpić o akredytację na szkolenie lekarzy dla nowej lecznicy. Proces akredytacyjny trwał jednak bardzo długo i zakończył się po terminie, w którym należało wykreślić starą przychodnię z rejestru. Opóźnienie sprawiło, że aptece z tysiącami leków w magazynie wygasło zezwolenie na prowadzenie działalności aptecznej.
- Część leków znajduje się jeszcze w kartonach, dlatego, że sprzedajemy miesięcznie tysiące opakowań. Często nie nadążamy z ich wypakowywaniem. Leki mają datę przydatności do 2021, a nawet 2024. Usiłuję oddać te leki pacjentom, to jest kwota 730 tys. zł – mówi Kukolewska.
- W sytuacji, kiedy leki nie mogą już być sprzedawane muszą zostać zutylizowane. Natomiast w momencie, kiedy apteka funkcjonuje, do wygaszenia jej zezwolenia istnieje możliwość zwrócenia się do wojewódzkiego inspektora farmaceutycznego o zgodę na odsprzedaż tych leków. Na przykład innej aptece. Można też leki wycofać do hurtowni. To są leki deficytowe, więc pewnie nie byłoby z tym większego problemu. Te wszystko czynności są możliwe w trakcie, gdy apteka funkcjonuje. Po dacie granicznej strona powinna się zwrócić do inspekcji farmaceutycznej, może istnieje jeszcze jakaś możliwość – mówi Tomków.
Gdy okazało się, że lekom grozi utylizacja spółka poprosiła inspekcję farmaceutyczną o umożliwienie zwrotu lekarstw na rynek tak, by trafiły chorych.
- Mazowiecki inspektor farmaceutyczny wypowiada się tak: „W pełni rozumiem trudną sytuację w jakiej znalazła się spółka i podzielam stanowisko, że nie jest właściwe utylizowanie pełnowartościowych produktów leczniczych, w szczególności leków deficytowych, nie mniej jednak proszę wziąć pod uwagę, że w obecnym stanie prawnym mazowiecki inspektorat farmaceutyczny mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności, gdyby udzielił zgody na zbycie produktów leczniczych do hurtowni przez spółkę, która nie posiada zezwolenia na prowadzenie apteki – mówi Małgorzata Kubańska, współwłaścicielka apteki.
Przedstawiciele inspekcji farmaceutycznej nie zgodzili się odpowiedzieć przed kamerą, czy jest możliwe uratowanie tysięcy leków dla osób po przeszczepach. W mejlu przesłanym do redakcji rzecznik głównego inspektoratu farmaceutycznego napisał, że zezwolenie na ponowny obrót lekami mogłoby narażać pacjentów na niebezpieczeństwo, bo nie wiadomo, w jakich warunkach leki były przetrzymywane.
- Nie wiemy, co będzie z lekami, mamy nadzieję, że ktoś się obudzi. To, co leży na magazynie jest niedostępne dla pacjentów, to uderza bezpośrednio w pacjenta – mówi Kukulewska.