Wodogłowie
Amelia po urodzeniu otrzymała 6 punktów w skali Apgar, jako wcześniak była pod stałą opieką specjalistów. Kiedy dziewczynka skończyła cztery miesiące, wykryto u niej wodogłowie. Mimo tego rozwijała się dobrze, szybko nadrobiła opóźnienia, wynikające z wcześniactwa. Nim skończyła rok, Amelka zaczęła chodzić i mówić pierwsze słowa. Z powodu wodogłowia dziewczynka musiała jednak przejść operację wstawienia zastawki i drenu do mózgu.
- Miałam duże zaufanie do lekarzy. Wchodziliśmy tam za rączkę, z uśmiechem na twarzy. To miała być wymiana drenów w zastawce, czyli zabieg, który przechodziliśmy już dwukrotnie – opowiada Martyna Śmietańska, matka dziewczynki.
Zabieg trwał dłużej niż poprzednie. Lekarze zapewniali matkę, że stan Amelii jest prawidłowy, tymczasem dziewczynka czuła się coraz gorzej.
- Lekarz wyszedł, powiedział, że wszystko jest w porządku i mogę wejść do dziecka. Amelia wyglądała, jakby się nie wybudziła. Była nieprzytomna, jej oczy błądziły. Leżała i patrzyła w jeden punkt – opisuje pani Martyna.
Po trzech dniach wykonano badanie, które wykazało krwawienie do mózgu oraz krwiaka.
- Ciągle płakałam, a lekarze nie mówili nic. Dawali jej leki, kolejni lekarze przychodzili na konsultacje – opowiada matka Amelki.
Okazało się, że dren w głowie Amelki umieszczono zbyt głęboko. Konieczna była dodatkowa operacja, która została wykonana dopiero po kolejnych czterech dniach.
- Nikt niczego mi nie tłumaczył, zostałam tylko skierowana do ośrodka rehabilitacji – mówi matka Amelii.
Porażenie mózgowe
Bolesną prawdę pani Martyna usłyszała dopiero od fizjoterapeuty, który pracował z jej córką. Wyrok brzmiał: czterokończynowe porażenie mózgowe i nieodwracalne zmiany w mózgu.
- Amelia jest uwięziona we własnym ciele. Była bardzo żywiołowym dzieckiem. Wciąż się uśmiecha i widać, że chce zrobić dużo, ale nie może zrobić nic – podkreśla Śmietańska.
Badanie mózgu Amelki potwierdziło, że jej stan jest bardzo ciężki. O pomoc w wyjaśnieniu, co wydarzyło się podczas operacji wymiany zastawki, rodzice poprosili Małgorzatę Hudziak.
- Mama Amelki wysłała nam dokumentację medyczną. Już po pobieżnej analizie, widać było, że doszło do nieprawidłowości. Z dokumentacji odczytaliśmy, że użyto zbyt długiego i dużego drenu. W mojej ocenie był to błąd ludzki. Doszło do błędu przy wstawianiu zastawki i zbyt późnej reoperacji. Sprawę skierowaliśmy do Rzecznika Praw Pacjenta, który podzielił nasze stanowisko i skierował sprawę do konsultanta medycznego, który w naszej ocenie jednoznacznie stwierdził, że doszło do nieprawidłowego zabiegu operacyjnego – mówi mec. Małgorzata Hudziak, pełnomocnik rodziny.
- Bazowaliśmy przede wszystkim na dokumentacji medycznej. Nasz konsultant medyczny stwierdził, że dren został umieszczony zbyt głęboko i w ten sposób mogło dojść do uszkodzenia mózgu – potwierdza mec. Robert Bryzek z departamentu prawnego Rzecznika Praw Pacjenta.
Proces
Rodzice Amelii postanowili pozwać szpital za błędy i uchybienia popełnione ich zdaniem podczas operacji. Żądają renty i zadośćuczynienia. Bardzo potrzebują pieniędzy na dalsze leczenie i rehabilitację Amelii.
- Słowo „przepraszam” może paść wtedy, gdy doszło do błędu lekarza. W opinii lekarzy, zrobili oni wszystko co mogli, żeby tę sytuację uratować i żeby dziecko miało jak najmniejsze powikłania – komentuje dr n. med. Janusz Mielcarek, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu.
Sprawa przed sądem cywilnym może trwać nawet kilka lat. Prawo w takiej sytuacji pozwala, aby poszkodowany w trakcie procesu mógł otrzymywać środki na leczenie i rehabilitację.
Rzecznik Praw Pacjenta uważa, że doszło do szeregu nieprawidłowości i już na początkowym etapie sprawy Amelia powinna otrzymywać świadczenia na leczenie. Niestety, sąd w Warszawie odmówił przyznania teraz dziecku renty.
- W każdej sprawie sąd indywidualnie ocenia, co może być dowodem. W tej sprawie sąd uznał, że te dokumenty nie uprawdopodabniają tego roszczenia, z tytułu błędu medycznego. Do sądu każda strona przychodzi ze swoją wersją. Ta sprawa może się skończyć albo z uwzględnieniem powództwa, jak i jego oddaleniem – argumentuje Sylwia Urbańska, rzecznik prasowy ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Warszawie.
- Złapaliśmy się za głowę, kiedy dowiedzieliśmy się, że odmówiono nam renty. Chcę sprawiedliwości, bo dziś Amelia mogłaby tu chodzić. Cztery lata temu weszłam do lekarza z dzieckiem, które chodziło, a wyszłam z dzieckiem-rośliną – odpowiada matka Amelii.
Drugi cios
Kilka lat wcześniej rodzice Amelii walczyli już o życie swojego syna Aarona, brata bliźniaka Amelii. Aaron również jako wcześniak przeszedł kilka poważnych operacji, wykryto u niego mukowiscydozę. To śmiertelna, nieuleczana choroba, która niszczy układ oddechowy i pokarmowy. Młodzi rodzice musieli przygotować się na to, że życie ich syna będzie krótsze i trudne. Diagnoza i choroba Amelii załamała ich.
- To w nas pozostanie na zawsze, to trauma. Mąż marzył o córce, jak się dowiedział, że urodzi się dziewczynka podnosił mnie ze szczęścia – opowiada Martyna Śmietańska.
Aby opiekować się dwójką chorych dzieci, rodzice musieli zrezygnować z pracy. W opiece nad dziećmi często pomaga im siostra pani Martyny. Leczenie i rehabilitacja Amelii i Aarona to ogromne koszty, których młodzi rodzice sami nie są w stanie ponosić.
- Prosimy o pomoc różne organizacje. Na początku było mi wstyd prosić, ale doszłam do takiego momentu, że chowam dumę i proszę. Nie dla siebie, ja nie patrzę na siebie. Mam dzieci, które kocham nad życie i oddałabym im wszystko, ale sami nie damy rady – wyznaje matka Amelki.
Pełnomocnik rodziny wciąż domaga się comiesięcznej renty dla Amelii. Nie poddaje się i będzie składał kolejne dowody potwierdzające odpowiedzialność szpitala za stan dziewczynki.Wszystkie informacje o możliwości pomocy dla Amelii i Aarona znajdziecie TUTAJ>