Są wyroki w sprawie dramatycznego pożaru w escape roomie. Rodzice mówią: Żenująco niski

Są wyroki w sprawie dramatycznego pożaru w escape roomie
Są wyroki w sprawie dramatycznego pożaru w escape roomie. Rodzice mówią: Żenująco niski
Na dwa lata więzienia skazał sąd organizatora i pracownika escape roomu, w którym zginęło pięć nastolatek. - Wyrok jest nieadekwatny do tego, jak się czujemy, do tego, że złamano życie nam i naszym najbliższym. Chciałabym, żeby żaden rodzic nie musiał przeżywać tego co my. Liczyłam na to, że ta kara będzie prewencyjna - mówiła mama jednej z dziewczynek podczas rozmowy z Uwagą!

Na ławie oskarżonych zasiedli organizator escape roomu, babcia mężczyzny Małgorzata W., na którą zarejestrowana była działalność i jego matka Beatę W., która ją współprowadziła, a także pracownik escape roomu Radosław D.

Sąd Okręgowy w Koszalinie skazał Miłosza S. i Radosława D. na kary dwóch lat pozbawienia wolności oraz 10-letni zakaz prowadzenia działalności związanej z kulturą, sportem i rekreacją.

Małgorzata W. i Beata W. zostały skazane na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata oraz zakaz prowadzenia działalności gospodarczej przez 10 lat.

Sąd zdecydował też o nawiązce na rzecz rodziców, po 200 tysięcy złotych na każdą z rodzin.

Rodzice dziewczynek nie kryją rozczarowania z niskiego, ich zdaniem, wymiaru kary.

- Te dwa lata oznaczają, że sąd musiał znaleźć jakieś okoliczności łagodzące. (...) Moim zdaniem nie ma żadnych okoliczności łagodzących. Ci ludzie nie przyznają się do winy, nie wyrazili skruchy - mówi pan Artur, ojciec Karoliny.

Nastolatki zginęły w pożarze escape roomu

Blisko sześć lat temu grupa przyjaciółek świętowała w escape roomie urodziny jednej z nich. Gdy Julka, Karolina, Wiktoria, Małgosia i Amelka brały udział w grze polegającej na znalezieniu wyjścia z zamkniętego pokoju, w budynku wybuchł pożar. Wszystkie dziewczynki zginęły.

Za spowodowanie tragedii przed sądem stanął właściciel escape roomu Miłosz S., który - zdaniem prokuratury – zorganizował zabawę w budynku niespełniającym podstawowych wymogów bezpieczeństwa.

- Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby zagwarantować bezpieczeństwo zabaw w takim lokalu – przekonywał.

Dlaczego zdaniem mężczyzny doszło do tragedii?

- Myślę, że gdybym ja osobiście był wtedy na miejscu, to absolutnie nie doszłoby do takiej tragedii. Jedynym czynnikiem, którego nie przewidziałem, a który zawiódł, był człowiek - stwierdził.

Tym, który według właściciela zawiódł, jest jego pracownik, który był drugim oskarżonym w tej sprawie. Radosław D. w tragicznym dniu miał opiekować się dziewczynkami i obserwować ich grę przez system monitoringu. Twierdził, że kiedy na piecyku gazowym zobaczył płomień, próbował zakręcić butlę, lecz było za późno.

- Wysoki sądzie, to naprawdę były sekundy. Dostałem ogniem w twarz. Wybiegłem z pomieszczenia, żeby zawołać pomoc. Kiedy zawołałem, próbowałem wrócić, ale płomienie były tak duże, że nie dałem rady – przekonywał Radosław D.

Gdy w poczekalni wybuchł pożar, dziewczynki były w pokoju o nazwie „Mrok” na tyłach budynku. Pracownik mógł do nich krzyknąć, gdzie jest ukryte przejście do sąsiedniego pokoju, w którym ognia nie było. Radosław D. nie powiedział jednak 15-latkom, co mają robić.

- Dlaczego nie użył gaśnic? Dlaczego nie przewrócił piecyka? Miał wiele możliwości przekazania dziewczynkom, aby przejść do drugiego pomieszczenia. Finał tego okropnego wydarzenia mógł być zupełnie inny – uważa Miłosz S.

- W tamtej chwili nie wiedziałem co robić i zrobiłem, to co mogłem. To były sekundy na decyzję – twierdził przed sądem Radosław D.

Początkowo organy ścigania wierzyły w wersję pracownika escape roomu i traktowały go jako świadka. Dopiero prywatne śledztwo rodziców ofiar wskazało, że Radosława D. mogło nie być w budynku, gdy wybuchł pożar. Przeprowadzono doświadczenie z butlą gazową.

- Przyczyną pożaru na pewno nie była butla, mógł być to inny czynnik. Braliśmy pod uwagę różne alternatywy. Mówię m.in. o papierosie zostawionym na kanapie przez pracownika, o świeczkach, bo tam był żywy ogień – mówił Jarosław Pawlak, ojciec Julii.

- Dla mnie w tej chwili kwintesencją życia jest to, aby każdego z ludzi, którzy przyczynili się do śmierci córki i jej przyjaciółek, po prostu ocenić. Uważam, że jesteśmy to winni naszym dzieciom – mówił Adam Pietras, ojciec Wiktorii.

podziel się:

Pozostałe wiadomości