Siostry syjamskie, urodziły się w ubiegłą sobotę w Bytomiu. Zrośnięte są górną częścią klatki piersiowej i brzuszkami, nie mogą samodzielnie oddychać. Są wcześniakami – urodziły się dwa miesiące przed terminem. - Takie kruszynki, są niesamowicie malutkie – mówi pochylając się nad inkubatorem pielęgniarka. Do Krakowa nie może przyjechać matka dzieci. Jest zbyt słaba, by towarzyszyć córkom, leży w szpitalu w Bytomiu. Dziewczynki zna tylko z fotografii w lokalnych gazetach. Trzyma je porozkładane wokół siebie. - To jest Ola, to Patrycja – pokazuje na zdjęcia. – To jest zaraz po urodzeniu, a to już w inkubatorze. Chciałabym już jechać je zobaczyć. Krakowski szpital dziecięcy w Prokocimiu znany jest jako najlepszy w Polsce ośrodek zajmujący się bliźniętami syjamskimi. Dokonano tutaj dotąd 18 operacji rozdzielenia. Medycyna uważa zroślactwo za jedną z najcięższych patologii. Tylko nieliczne operacje kończą się uratowaniem obu dzieci, tak jak choćby ta, którą cztery lata temu przeprowadzono w jednym z najlepszych na świecie ośrodków, w Filadelfii, na bliźniaczkach z Lublina. W Polsce nigdy się to dotychczas nie udało. O powodzeniu można mówić, kiedy uda się uratować jedno dziecko. Sytuacja Oli i Patrycji jest o tyle trudniejsza, że urodziły się dwa miesiące przed normalnym terminem porodu. A żeby można w ogóle myśleć o operacji rozdzielenia, dzieci muszą podrosnąć. Wewnętrzne organy sióstr są bardzo słabo ukształtowane. - To skrajne wcześniaki, nieprzystosowane do życia poza łonem matki – mówi doc. dr hab. Adam Bysiek, kierownik Kliniki Chirurgii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala w Krakowie. – Jedna z sióstr jest w wyraźnie lepszym stanie. Dziewczynki są zrośnięte od klatki piersiowej do podbrzusza, mają zrośnięte żebra, wątroby, przeponę. Jednak najgorsze jest to, co lekarze wykryli parę dni po porodzie. Okazało się, że dziewczynki mają poważne wady serca. Każdy dzień zwłoki gra na ich niekorzyść. To, czy operacja rozdzielenia Oli i Patrycji będzie w ogóle możliwa, pokażą najbliższe tygodnie. Kobieta trzy dni przed porodem była przekonana, że urodzi zdrowego chłopca. Podczas ciąży przeszła cztery badania USG: żadne z nich nie wykazało, że nosi w łonie syjamskie bliźnięta. Prosto z ostatniego badania pojechała do szpitala. Dopiero tam okazało się, że jest w ciąży mnogiej. Lekarz, który opisywał wyniki badań USG stracił pracę. Nie chce rozmawiać o swoim błędzie. - Każda matka, niezależnie od tego, jak poważna jest wada rozwojowa jej dzieci, wierzy, że każde przeżyje – mówi prof. Ryszard Poręba, ginekolog z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Tychach. – Mimo, że zdaje sobie sprawę, jak ciężki jest stan jej dzieci, to instynkt macierzyński jest tak silny, że kobieta nie do końca zdaje sobie z tego sprawę.