Seria pożarów w małej miejscowości. „Znalazłem nadpalony kanister, ale policja nie była zainteresowana"

Seria pożarów w małej miejscowości. Czy w okolicy grasuje seryjny podpalacz?
W ciągu zaledwie kilkunastu tygodni w Kozach pod Bielskiem-Białą doszło do sześciu pożarów. Mieszkańcy żyją w strachu, obawiając się, że kolejny raz mają do czynienia z seryjnym podpalaczem.

Pożary w Kozach

Pani Karolina była jedną z pierwszych osób, które dotarły na miejsce ostatniego pożaru. Po tych wydarzeniach postanowiła zmobilizować mieszkańców, ale również policję do pilnego wyjaśnienia sprawy.

- Tym razem nie płonął pustostan, tym razem nie płonął śmietnik, tylko płonęło miejsce tuż obok domu. Widziałam płaczących ludzi zdruzgotanych tą tragedią, nie wiedzących co się w ogóle dzieje – mówi kobieta.

- Boję się, ale jeszcze bardziej boi się mój syn. Boi się ognia, boi się pożaru. (…) Że straci dom, że straci rodziców. Takie wycie syren nocą naprawdę jest tutaj bardzo słyszalne i dzieci się budzą ze strachem. Była chwila, że nic się nie działo, ale teraz znowu się zaczęła nakręcać spirala strachu – dodaje pani Karolina.

„Od tego momentu żyłam w strachu”

W ostatnim pożarze, który miał miejsce na początku czerwca, całkowicie spłynęła wiata ze sprzętem ogrodniczym i lawetą.

- Samochód jest doszczętnie spalony. (…) To jest już złom – ubolewa Grzegorz Dudziak.

- Jak przybiegłem, dałem radę wyjechać tylko jednym samochodem, laweta została – dodaje mężczyzna.

Przechowywany pod wiatą sprzęt był głównym źródłem utrzymania pana Grzegorza. Wiata graniczyła z budynkiem usługowo-mieszkalnym i tylko szybka interwencja właściciela, a później straży pożarnej, spowodowała, że nie doszło do tragedii.

- Pożar zauważyła nasza córka. Jest bardzo spokojną osobą i pierwszy raz w życiu słyszałam u niej taki krzyk – mówią rodzice.

- Od razu pojawiła się myśl, że było to podpalenie, bo od kiedy pewna osoba wyszła z więzienia, to takie podpalenia pojawiały się co dwa dni. Od tego momentu żyłam w strachu – przyznaje pani Jolanta.

Paweł J. skazany za podpalenia

Już 7 lat temu pokazywaliśmy problem z pożarami na terenie tej miejscowości. Płonęły wtedy pustostany, auta osobowe i dostawcze. Pożar strawił też zabytkową kaplicę cmentarną.

Po reportażu udało się zatrzymać jednego z mieszkańców Kóz, który przyznał się do podpaleń.

Zobacz reportaż Uwagi! >>>

- On jest zawsze tam, gdzie się pali. Sam dzwoni, jako świadek pożaru. Podnieca go straż. Nie dostał się do niej. Wielokrotnie chciał się do niej dostać, ale nie zdał najprostszych testów – usłyszeliśmy od jednego z mieszkańców.

Paweł J. został skazany na dwa lata bezwzględnego więzienia. Później odsiadywał wyrok za jazdę pod wpływem alkoholu, pomimo zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych. Ostatnią odsiadkę zakończył pod koniec maja tego roku. Od tego czasu w ciągu zaledwie kilkunastu dni doszło do czterech podpaleń.

Kim jest Paweł J.?

Po wyjściu z zakładu karnego Paweł J. zajmuje się dorywczo pracami budowlanymi. Prowadzi też profil jednostki ratowniczej Małe Kozy. To jednoosobowa ochotnicza straż pożarna z siedzibą w domu mężczyzny.

Mężczyzna zgodził się na rozmowę z naszym reporterem.

- Jak raz się człowiekowi łatkę przypnie, to później bardzo długo się to za nim ciągnie – stwierdza Paweł J.

Mężczyzna przyznał się jednak do poprzednich podpaleń.

- Powiedziałem, że to zrobiłem, naśmiewając się z policjantów, którzy cały czas mi to sugerowali. Mówili mi: „Dobra, jak chcesz tak mówić, to sobie tu napisz”. (…) Podpisałem się pod tym, ale to już była „insza inszość”. Nie byłem do końca świadomy, nie wiedziałem, jakie będą z tego powodu konsekwencja dla mnie – tłumaczy J.

Mężczyzna od kilku lat umieszcza na YouTube filmy z pożarów i wypadków. Na miejscach tych zdarzeń zjawia się często jako jedna z pierwszych osób.

Jeden z filmów zatytułowany „Pożar w kotłowni” nagrany został w domu Pawła J.

- To było w kotłowni mojego domu, ale to nie był pożar – stwierdza Paweł J. I tłumaczy: - Przed ponownym rozpaleniem pieca węglowego wyciągnąłem popiół, był tam jeszcze żar. Włożyłem to do metalowych kubłów i nalałem tam wody. No i reakcja była taka, że ten kurz i ten dym się unosił, a woda parowała, bo na dole był gorący węgiel. Tam nie było żadnego ognia, tam był po prostu dym.

- To był po prostu jednorazowy żart – dodaje.

Skąd Paweł J. wiedział, że wystąpi taka reakcja?

- Ciężko się nie znać na takich rzeczach, będąc po szkoleniach strażackich, mając podstawowe informacje na temat pożarnictwa i ratownictwa – stwierdza.

Kolejny pożar

Mężczyzna nie przyznaje się do spowodowania pożarów, nawet tych, za które został skazany.

Zwraca też uwagę, że przypisuje mu się zdarzenia, które miały miejsce, gdy przebywał w zakładzie karnym. Jedno z nich miało miejsce w grudniu ubiegłego roku.

- Palił się samochód i kosze na śmieci – opowiada Tomasz Karło.

- Jak przyjechali strażacy, to spytali, czy nie widziałem tutaj takiego, a takiego człowieka. Przypomniało mi się, że na wysokości płotu sąsiada widziałem jakiegoś człowieka na rowerze, którzy miał telefon w ręce i to nagrywał. Myślałem, że to po prostu jakiś przechodzień. Krzyczałem do niego, żeby wzywał pomoc, ale on po prostu się zawinął i zaczął uciekać – mówi pan Tomasz.

Choć Paweł J. odsiadywał w tym czasie jeden z wyroków, mieszkańcy zapewniają, że regularnie widywali go w okolicy.

On sam, mimo początkowych obietnic, odmówił udostępnienia dokumentu wskazującego daty przepustek. Mogłaby to zweryfikować policja, jednak można mieć wrażenie, że nie spieszy się z wyjaśnieniem tej sprawy.

Po pożarze pan Tomasz znalazł nadpalony kanister, prawdopodobnie należący do podpalacza. Zaniósł go na najbliższy posterunek.

- Powiedziałem, że znalazłem to w śmieciach, że był pożar i to znalazłem. A oni na to, żebym zawiózł to do oddziału kryminalnego, nie do nich. (…) Nie byli zainteresowani – dziwi się pan Tomasz.

„Nie uspokoję się, dopóki nie będziemy mogli spać spokojnie”

Początkowo rzeczniczka bielskiej policji obiecała skomentować sprawę i opowiedzieć o działaniach mających zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom Kóz. Nieoczekiwanie odmówiła jednak wypowiedzi przed kamerą.

- Mówiłam policji, żeby sprawdzili go, bo wiadomo, że nikt go za rękę nie złapał, że on to zrobił, ale warto podjechać i sprawdzić. Nikt się nawet nie ruszył. A ja tylko słyszałam: „Niech się pani uspokoi”. Nie, ja się nie uspokoję. Dopóki moje dzieci i cała moja najbliższa rodzina nie będzie mogła spać spokojnie, ja się nie uspokoję – deklaruje pani Karolina.

- Posprzątałem po pożarze, ale zostawiłem na podwórku spaloną lawetę, żeby przypominała o tym pożarze. Żeby ludzie nie zapomnieli, bo zapominają wszystko szybko. Zwłaszcza, jeśli coś nie dotknie ich osobiście – kończy pan Grzegorz.

Nasze reportaże można oglądać także w serwisie vod.pl oraz na player.pl

Autor: Uwaga! TVN

podziel się:

Pozostałe wiadomości