Lubińscy salezjanie przez cztery lata, między 1999-2003, namówili ponad czterystu parafian na poręczenie kredytów. Zapewniali, że pieniądze idą na budowę ośrodka wychowawczego i rozbudowę kościoła. Wierni, ufając księżom, w ciemno podpisywali dokumenty. Niektórzy brali nawet po 100 tys. zł kredytu. Pieniądze trafiały bezpośrednio do rąk księży. Co się z nimi stało? Nie wiadomo. W sprawie wyłudzeń wszczęto śledztwo, które pozwoliło ustalić, że salezjanie grali na zagranicznych giełdach - przepuścili 132 mln zł. Gdy nie mogli zwrócić pieniędzy bankowi, zaciągali kolejne kredyty i w aferę wciągali kolejnych parafian. Jeden z księży został aresztowany, razem z nim dyrektor lubińskiego oddziału Kredyt Banku. Teraz obaj są na wolności, czekają na koniec śledztwa. Do domów poręczycieli zaczął przychodzić komornik, by wyegzekwować podżyrowane kredyty. Zajął pensje, zasiłki, renty. Jednym z parafian, którzy uwierzył salezjanom jest pan Waldemar. Ma pięcioosobową rodzinę. Kredyt poręczy on, jego żona i córka. Tylko on ma pracę. - Zajął mi pan już całe wynagrodzenie, i chce mnie pan pognębić bardziej niż salezjanie? – pyta prawie z płaczem komornika, który przyszedł spisać jego domowy dobytek. Po wizycie komornika, mężczyzna zdecydował się zadzwonić do inspektorii księży salezjanów - chciał dowiedzieć się, czy ich zwierzchnicy pomogą w jakiś sposób poszkodowanym. – Niech się pan odpierdzieli od salezjanów – usłyszał w słuchawce.