Rozmowa z bossem śmieciowego podziemia. „To, co było zakopywane, to w nocy pewnie świeciło”

Rozmowa z bossem śmieciowego podziemia
Szacuje się, że w Polsce mamy ponad 400 wysypisk niebezpiecznych odpadów, które są tykającymi bombami ekologicznymi. Reporter Uwagi! rozmawiał z człowiekiem, który przez lata zarządzał jednym ze śmieciowych imperiów.

Ile jest faktycznie niebezpiecznych składowisk odpadów?

22 lipca doszło do pożaru nielegalnego magazynu groźnych chemikaliów w Przylepie pod Zieloną Górą. Takich składowisk w całej Polsce są setki, co wynika z filmu Wojciecha Bojanowskiego i jego zespołu zajmującego się tym problemem.

- „Tykająca bomba ekologiczna” – mi się zawsze wydawało, że to jest określenie trochę na wyrost, że to jest takie określenie metaforyczne. Bomba. Ale bomba ekologiczna wybuchła w Przylepie pod Zieloną Górą. Jedna spośród 400, które mamy w Polsce – mówi Bojanowski.

W sumie, jeśli do nielegalnych składowisk odpadów chemicznych doliczyć także śmietniska z odpadami komunalnymi, to możemy mówić o ponad 2 tysiącach ekobomb.

W Uwadze! i Superwizjerze wielokrotnie pokazywaliśmy takie miejsca. Jedno z nich zlokalizowane jest w Kłopotowie, gdzie ściągnięto 30 tysięcy ton śmieci z Polski i Niemiec. Płonęły już sześciokrotnie narażając mieszkańców na niebezpieczeństwo.

„Niemieckie śmieci? To jest wszystko legalne”

Udało nam się porozmawiać z odpowiadającym za prowadzenie firmy w Kłopotowie mężczyzną. Zdecydowaliśmy się na publikację wykonanego ukrytą kamerą nagrania ze względu na trwającą dyskusję i ważny interes publiczny. Biznesmen nie czuje się winny i pomimo ciążącego na nim prawomocnego wyroku skazującego go za popełnienie przestępstwa, uważa, że przywóz odpadów z zagranicy był legalnym interesem.

- Niemieckie śmieci? To jest wszystko legalne. Jest tak zwana zielona lista. Oni sami dali ścieżkę, żeby legalnie mogły do nas przychodzić z Zachodu odpady. Jeżeli ma pan odpady polskie, za które płacili wtedy powiedzmy po 200 zł, to za ten sam kod mógł pan przywieźć z Niemiec za 400 zł. Ten sam – opowiada mężczyzna.

- A inne wysypiska też tak robiły? – pyta reporter.

- Oczywiście.

W rzeczywistości w Polsce nagminnie omijano europejskie przepisy. Zamiast odpadów do przetworzenia w specjalistycznych instalacjach, na ogrodzone place wyjeżdżały zwykłe śmieci. Po jakimś czasie dochodziło do ich podpalenia, dzięki czemu powstawało miejsce na nowe odpady. To wszystko działo się pod nosem policji i służb środowiskowych. Wystarczyło mieć wydawane masowo pozwolenia. Według naszego rozmówcy, w przygotowaniu wniosków pomogła mu żona wpływowego radnego i posła, dzisiaj ministra w kancelarii premiera.

- To było na zasadzie takiej – by otrzymać daną decyzję, to trzeba było do tego zrobić jakieś wnioski, nie wnioski, programy. I ona się tym zajmowała. Ona pisała, że to i to, że ble, ble, no nie? Żeby to dostać. I za to jej się płaciło. Konkretnie zrobiona robota, proszę bardzo - kasa i dobra – tłumaczy mężczyzna.

- To bardzo fajna kobieta. Złego słowa na nią nie powiem, bo to co chciałem, czy tam potem, to ona pozałatwiała te sprawy. Nie tam czy nielegalnie czy coś, nie. Tylko po prostu na nią inaczej patrzyli. Ona poszła do urzędu – żona posła, proszę, proszę, no nie? Na tej zasadzie - dodaje.

Prowadząca firmę odpadową żona obecnego szefa gabinetu politycznego premiera nie odpowiedziała na nasze pytania dotyczące współpracy ze skazanym przestępcą.

W Bytomiu „w nocy wszystko świeciło”

Tymczasem nasz rozmówca swoją działalność z Kłopotowa na Dolnym Śląsku przeniósł do Bytomia. Już sześć lat temu mieszkańcy miasta wyszli na ulice, protestując przeciwko zasypywaniu ich odpadami.

- Pan miał jakiś problem w Bytomiu z odpadami? – pyta reporter.

- Kupiłem ziemię od miejscowej firmy. Tam było nazakopywane, że pewnie w nocy to świeciło tam to wszystko na tym Bobrku. Wie pan, oni przyjeżdżali, straż robiła pomiary… No to przecież tam mi zarzuty… uniewinnili mnie. Co nie jest zabronione to jest dozwolone. Proste. Do mnie przyjeżdżał WIOŚ, sprawdzał czy to ten kod, był ten. Co mi mogli zrobić? Nic - stwierdza.

Bytom stał się symbolem zasypania Polski odpadami. To właśnie w tym mieście spotkało się dwóch bossów odpadowego podziemia. Ciężarówki jednego woziły odpady chemiczne, a drugi mężczyzna zajmował się odpadami komunalnymi.

Sześć lat temu nasi dziennikarze śledzili wyjeżdżające z siedziby firmy ciężarówki wypełnione rakotwórczymi i łatwopalnymi farbami i lakierami. To wszystko nielegalnie zakopywano obok centrum handlowego w Bytomiu.

Nasi dziennikarze zaobserwowali, jak ciężarówki wyrzucają odpady, a spychacze to zakopują.

- 10 minut i nikt nie znajdzie śladu, tego, co wylądowało w ziemi – ocenił reporter.

Oskarżony o kierowanie grupą przestępczą

Zanim afera została ujawniona i sprawą zajęła się policja i prokuratura rozmawialiśmy z właścicielem spółki.

- Czy u pana miesza się farby i lakiery z innymi odpadami, ładuje na samochody, po czym one wyjeżdżają i są wyrzucane do dziury w ziemi?

- Nie – oświadczył mężczyzna.

Reporter zapytał o konkretne ciężarówki.

- Nie jeżdżą, żaden z takimi odpadami.

- Nie jeżdżą z odpadami niebezpiecznymi? – dopytywał reporter.

- Nie.

- Posiadam badania tego, co pan ładuje – wskazał dziennikarz.

- My też posiadamy. Dziękuję panom.

Biznesmen został oskarżony o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą liczącą 34 osoby. Już czwarty rok przebywa w areszcie. Według prokuratury, grupa zarobiła 23 miliony złotych, porzucając 55 tysięcy ton chemikaliów. To jednak nie wszystko. W miejscu wskazanym przez naszych dziennikarzy odkryto ogromne podziemne wysypisko śmieci wykorzystywane przez inne firmy. Całkowita powierzchnia to 12 boisk piłkarskich, a grubość warstwy odpadów dochodzi do 8 metrów. Szacunkowy koszt usunięcia to kwota równa połowie rocznego budżetu Bytomia.   

- Koszt rekultywacji to pól miliarda złotych. Nie wierzę w to, że państwo polskie, będzie chciało w jakikolwiek sposób ponieść odpowiedzialność, tego, co tutaj się wydarzyło i przeznaczyć taką kwotę na oczyszczenie tego terenu. Mówimy o 550 tysiącach ton – mówi Mariusz Wołosz, prezydent Bytomia.

Tymczasem wróćmy do naszego rozmówcy. W sądach toczą się jeszcze trzy jego sprawy związane z odpadami. Do tej pory zapadły dwa prawomocne wyroki skazujące. W obydwu orzeczono warunkowe zawieszenie wykonania kary. Zasądzone grzywny, w sumie 55 tysięcy złotych, rozłożono na raty. Koszt usunięcia śmieci z terenu dawnej firmy naszego rozmówcy w Kłopotowie to ponad 20 milionów złotych. Obecnie mężczyzna wiedzie życie pozbawionego majątku emeryta.

- Wie pan, mnie to się już potem znudziło. To tłumaczenie, to wszystko. Przecież miałem telefony i nie tylko… to wszystko było na podsłuchach – mówi mężczyzna. I dodaje: - Wolę sobie posiedzieć koło domu, świeże powietrze…

- Wie pan, to było wszystko może tam trochę naginane to prawo w niektórych przypadkach, ale tak to wszystko było zgodnie z prawem – kwituje mężczyzna.

Nasze reportaże można oglądać także w serwisie vod.pl oraz na player.pl

Autor: Uwaga! TVN

podziel się:

Pozostałe wiadomości