Zaraz po zawaleniu się dachu hali targowej przerażeni ludzie zaczęli dzwonić z komórek. Wzywali pomocy. Reakcja dyspozytorów często była zdumiewająca. - Halo? Zawalił się dach! – krzyczy mężczyzna. - Proszę pana, spokojnie! Jaka to ulica? – pyta dyspozytorka pogotowia. – Proszę się uspokoić i zapytać, jaka to ulica. - Nie wiem, tam wystawa gołębi była! - Rozumiem, że pan jest zdenerwowany, ale żeby wysłać karetkę, muszę wiedzieć, jaka to ulica. - Nie wiem, już nie mam siły. - Spokojnie, proszę pana. Nie wyślę, dopóki nie będę wiedziała, gdzie. Nigdzie? Jeszcze bardziej zdumiewająca jest rozmowa z policją. - Pod śniegiem runął dach! – słychać głos mężczyzny, a w tle krzyki przerażonych ludzi. - Co, co? – pyta jakby wyrwana ze snu kobieta na policjantka. - Dach na tych targach, ulica Bytkowska! Cała hala wzywa [pomocy – dop. red.] - Dobrze, już jedziemy! Psycholog Joanna Heidtman zauważa, że polscy dyspozytorzy pogotowia czy policji nie są często przygotowani do rozmów z ludźmi potrzebującymi pomocy. - Oni po pierwsze muszą wydobyć informację, co i gdzie się dzieje – mówi Joanna Heidtman. – Ale muszą też dać poczucie rozmawiającym z nimi, że sytuacja jest opanowana. Dyspozytor staje się też pierwszą pomocą dla potrzebującej pomocy osoby. Nigdy nie mogą okazać zdenerwowania.