Cztery lata temu oficerom z wydziału kryminalnego policji w Zamościu uciekł Robert Sz. – złodziej samochodów. Funkcjonariusze mieli go jedynie przewieźć z aresztu na przesłuchanie do komendy. - To 10 minut drogi – tłumaczy nadkomisarz Ryszard Puchacz, były zastępca naczelnika Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Zamościu. Konwój trwał jednak pięć godzin. Nadzorujący przestępcę twierdzą, że Robert Sz. uciekł, gdy radiowóz wpadł w poślizg. Były przełożony nie uwierzył w tłumaczenia swoich podwładnych. Postanowił na własną rękę przeprowadzić śledztwo, a o swoich podejrzeniach powiadomił komendę wojewódzką. Ta, z niewidomych powodów, poparła konwojentów, a nadkomisarz Puchacz stracił pracę. Szefowie zamojskiej policji starali się, by o sprawie zapomniano. Kary dyscyplinarne nałożone na policjantów po ucieczce więźnia uległy zatarciu. W zamian posypały się medale i awanse. Prokuratura zajęła się sprawą dopiero po emisji programu „Uwaga!”. Reporterzy wspólnie z Ryszardem Puchaczem ujawnili, jaki udział w ucieczce groźnego przestępcy mieli wysocy rangą oficerowie. Trzem oficerom zarzucono korupcję. Policjanci zasiedli na ławie oskarżonych razem z zatrzymanym Robertem Sz. Śledztwo objęło także kierownictwo Komendy Miejskiej Policji w Zamościu. Pierwsze zarzuty postawiono jednak dopiero, kiedy sprawę przeniesiono z Zamościa do prokuratury w Siedlcach. Chociaż przed sądem stanęli policjanci biorący udział w ucieczce przestępcy, nadal bezkarni pozostają przełożeni, którzy ich kryli. Część z nich odeszła na emeryturę, pozostali zostali przesunięci na mniej eksponowane stanowiska.