- Tu mamy wodę, lasy, góry. To jest enklawa spokoju i to jest szczęście mieszkać w takim miejscu. Tego nam zazdroszczą w całej Polsce. Mieszkam nad Bukówką od urodzenia. Chciałbym tutaj żyć w ciszy i spokoju – mówi nam Marek Mazur.
Gdy pogoda dopisuje, jest jednak ryk silników, falowanie i szaleńcza prędkość na skuterach i motorówkach.
- Ten hałas sprawia, że czujemy się, jakbyśmy byli w centrum miasta – mówi Małgorzata Sajdak, która przeprowadziła się tu z Wrocławia 12 lat temu, szukając ciszy i spokoju.
Od maja do września słuchają ryku silników
Zarówno pan Marek, jak i pani Małgorzata mieszkają w okolicy jeziora Bukówka u podnóża Karkonoszy. Dopuszczono na nim możliwość korzystania z motorówek i skuterów na silniki spalinowe bez żadnego limitu.
- Jak pojawiają się skutery i motorówki, to chowamy się niestety w domach, zamykamy okna – przyznaje pani Małgorzata Rozwadowska, właścicielka agroturystyki, którą prowadzi od 20 lat.
Ciszy i spokoju nie ma tu od maja do września, kiedy na aktywny wypoczynek przyjeżdżają miłośnicy sportów motorowodnych.
- Taki skuter wytwarza hałas 120 decybeli. Jest to siła hałasu młota pneumatycznego, a nawet silnika samolotów odrzutowych – mówi nam jedna z mieszkanek.
- Nie mogę nawet wyjść sobie z kawą w niedzielę i usiąść w spokoju, ponieważ muszę słuchać tego ryku silników – dodaje pan Marek Mazur.
- To tak niszczy dno, całą faunę, już nie wspominając o rybach – mówi kolejny z mieszkańców.
- Wychodzi na to, że grupka osób potrafi terroryzować kilkaset osób, które tu mieszka. Nie szanują ludzi, nie szanują przyrody, zaspokajają własne ego – uważa ich sąsiad.
Narzekania na hałas są wyolbrzymione?
Docieramy do motorowodniaków, którzy chcą móc korzystać z jezior. Podają swoje argumenty, ale chcą pozostać anonimowi.
- Przyjeżdżają ludzie z każdego końca Polski i się tu bawią. Nie każdy szuka spokoju. Jest grono ludzi, którzy chcą spędzać czas bawiąc się sportem wodnym – mówi nam jeden z nich.
- Parę lat temu, jak nie pływały skutery, to woda była zielona, skiśnięta. Kaczki nic sobie ze skuterów nie robią – dodaje inny mężczyzna.
- To, że jest hałas, to jest sztucznie napędzane. Wcale to tak nie wygląda – mówi nam jeden z rozmówców.
Zniesienie zakazu pływania skuterami i motorówkami
Konflikt rozgrzał fakt, że do lutego był tu zakaz pływania skuterami i motorówkami, dlaczego nagle został uchylony?
- Jest grupa ludzi, która prowadzi swoje biznesy, która ma większą siłę przebicia. Tylko to jest argument, który świadczyłby o tym, dlaczego zakaz został uchylony – uważają mieszkańcy.
Uchwały zakazujące skuterów i motorówek przyjęto w Starostwie Powiatowym w Kamiennej Górze, ale potem się z nich wycofano. Dlaczego? Nasz reporter, Jakub Dreczka, poszedł spotkać się ze starostką.
- Doskonale rozumiem mieszkańców. My jesteśmy po to, żeby stworzyć takie warunki, żeby nasi mieszkańcy mogli funkcjonować. Uważam, że wszystkie strony powinny się dogadać – mówi Małgorzata Krzyszkowska, starostka powiatu Kamiennogórskiego.
Czy nie jest tak, jak sugerują mieszkańcy, że zakaz został zniesiony, ponieważ ludzie, którzy chcą jeździć na skuterach, to znajomi radnych, którzy głosowali za zniesieniem zakazu?, pytał reporter Uwagi!
- Ja jestem po stronie usankcjonowania tego, żeby wszyscy byli zadowoleni. Wszyscy powinni się dostosować do prawa, które powinno zostać tam stworzone. Chodzi o regulamin, bo tego nie ma – odpowiada Krzyszkowska.
Motorowodniacy chcą kompromisu
Motorowodniacy mówią, że chcieliby iść na kompromis.
- Kompromis polegałby na ustaleniu regulaminu. Pływalibyśmy np. od godziny 10 do godziny 16-17. Ustalilibyśmy również odległość od brzegu. Proszę mi wierzyć, że gdy pływa się 150 metrów od brzegu, to tego hałasu praktycznie nie słychać – zapewnia jeden z nich.
- Były takie czasy, że się pływało na materacach. Teraz czasy się zmieniają i pływa się na skuterach. Będziemy pływać cały czas – dodaje drugi.
Władze gminy Lubawka pracują nad regulaminem. Nie wiadomo, czy będzie gotowy w tym sezonie.
Czy zasady na jeziorze są przestrzegane?
Nad jeziorem Bnińskim w Wielkopolsce jest regulamin i zakłada on m.in. pływanie skuterem min. 80 metrów od brzegu. Czy zasady są przestrzegane?
- To nie jest 80 metrów – mówi Andrzej Sznura, obserwując jezioro. I dodaje: - Ta motorówka płynęła przy samym brzegu, 5-10 metrów, więc odległość nie była zachowana.
Pan Andrzej mieszka nad jeziorem Bnińskim i mówi, że marzy o tym, aby w okolicy zapanował spokój.
- Większość użytkowników skuterów nie ma świadomości, że nie są sami na wodzie – mówi nam jeden ze spotkanych na plaży ratowników wodnych.
- Chwila nieuwagi i mogą w kogoś wpłynąć, może się stać coś nieprzyjemnego – dodaje ratowniczka.
Na skuterze bez patentu?
- Dochodzą mnie słuchy, że jest tu nielegalna wypożyczalnia. Ludzie płacą pieniądze i mogą sobie popływać godzinę czy pół – mówi nam pan Andrzej.
Reporter Uwagi! udał się na miejsce, żeby sprawdzić czy można wypożyczyć skuter od ręki.
- Wypożyczyć nie można. Trzeba zadzwonić do Poznania i ewentualnie przywiozą – słyszymy.
- Niby trzeba mieć patent, ale prawa jazdy też nie trzeba mieć, żeby jeździć autem. To nie jest ich problem, tylko twój – dodaje mężczyzna.
Zgodnie z prawem, żeby pływać na skuterze potrzebny jest patent sternika motorowodnego. Czy trudno go zdobyć? To również sprawdził nasz dziennikarz.
- 750 zł to kosztuje. Testami niech się pan nie przejmuje, ja opracowuję to z panem. To jest moja głowa, żeby pan zdał – zapewniał przez telefon mężczyzna.
Na koniec powiedział, że w trzy godziny możemy mieć zdany patent sternika motorowodnego.
- Nie sztuką jest zapłacić pieniądze za kurs, odbyć go w ciągu godziny i nic się nie dowiedzieć, bo na końcu woda nas zweryfikuje – uważa Szymon Pastuszek, instruktor motorowodny i żeglarstwa.
- Po bożemu powinno to wyglądać tak, że jest przeprowadzona część teoretyczna, gdzie ludzie samodzielnie rozwiązują test, a następnie idą na wodę i tam w grupach dwu-trzyosobowych wykonują manewry. To czy zdadzą, to jest kwestia oceny egzaminatora. I teraz pojawia się pytanie: kto egzaminuje? Czy to zewnętrzny egzaminator, czy może ktoś z firmy, która organizuje szkolenie i jest to zrobione pobłażliwie i na szybko – tłumaczy Pastuszek.
Tu kompromis udało się wypracować
Na Pojezierzu Drawskim dzięki działaniom służb udało się pogodzić racje motorowodniaków i osób, które szukają ciszy i spokoju.
- To jezioro jest jedynym w rejonie, na którym można bawić się na zabawkach motorowodnych. Stąd, jeżeli ktoś chce wypocząć, kieruje się na inne jezioro, których zresztą w okolicy jest dużo – mówi nam pan Tomasz, turysta ze Szczecina.
- Jak ktoś za bardzo szarżuje albo jest za blisko plaży, to podejmujemy interwencję. Sprawdzamy uprawnienia, stan trzeźwości i jeśli wszystko jest w porządku, zwracamy uwagę i kończymy interwencję – mówi mł. asp. Maciej Balawender z Komisariatu Policji w Bornem Sulinowie.
- Jak robi się to z głową, to frajda jest duża – mówi pani Monika, turystka ze Szczecinka, którą spotykamy na jeziorze Pile na skuterze.
- Akwen jest ogromny, wypływamy na środek, gdzie nie ma możliwości spotkania pływających na deskach czy kajakach. Robimy to z głową. Myślę, że zagrożenia nie spowodujemy - dodaje.
W okolicy pojawił się też znak zakazu wytwarzania szybkich prędkości.
- Zrobiliśmy to na prośbę mieszkańców osiedla, które jest przy jeziorze. Huk silników przeszkadzał i wcale się im nie dziwię, że o to poprosili. Póki co nie było skarg – opowiada Adam Bardua, kierownik WOPR w Bornem Sulinowie.
- Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Pływamy, rozglądamy się cały czas, bo nigdy nie wiadomo, co lub kto nam wypłynie. Wszystko z rozwagą i podstawa - pływamy na trzeźwo. Nie dopuszczamy, żeby ktokolwiek był pod wypływem alkoholu na tak mocnych sprzętach. To jest żywioł, to jest woda. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy – podkreśla pani Ola, turystka z Koszalina, którą również spotkaliśmy na jeziorze na skuterze.
Autor: as
Reporter: Jakub Dreczka