- Wszystko było w porządku, bawiliśmy się. Jak był ostatni koncert, to poszliśmy dalej, na karuzelę. Zobaczyliśmy, że w tłumie trójka chłopaków szarpie jakiegoś innego chłopaka. Powiedziałam do Marcina, że idę do toalety – relacjonuje pani Karolina, narzeczona mężczyzny.
Kiedy kobieta po 10 minutach wróciła, obok jej partnera było już dwóch nastolatków.
- Jeden go odpychał. Chciałam mu pomóc, ale sama zostałam zaatakowana. Zostałam mocno odepchnięta, uderzyłam o ziemię, głową o murek. Marcin jak zauważył, że leżę, to zeskoczył i dostał w twarz. W tle widziałam, jak upada, był kopany po głowie. Po głowie i po brzuchu – mówi pani Karolina.
- Do samego końca mi go dobijali. Szłam do niego na czworaka, bo nie czułam się na siłach, żeby wstać. Szłam i widziałam falę krwi. Potem biegałam wokół i prosiłam ludzi, żeby mi pomogli. Żeby wezwali kogoś, bo na moich oczach umiera mój mąż. Nikt nie reagował – ubolewa młoda kobieta.
Pogotowie przyjechało do Marcina dopiero po 30 minutach?
Według relacji narzeczonej 28-letniego Marcina, dopiero po 30 minutach na miejscu pojawiła się karetka. Ratownicy reanimowali mężczyznę, udało im się przywrócić mu krążenie. Obrażenia głowy były jednak u niego tak poważne, że w stanie krytycznym został przetransportowany do sosnowieckiego szpitala. Trafił na OIOM, gdzie podłączono go do respiratora.
- Córka zadzwoniła z płaczem. Powiedziała, że Marcin jest reanimowany. Że został pobity. Pojechaliśmy na SOR. Sytuacja okazała się bardzo zła. W końcu lekarz wyszedł do nas i powiedział, że pień mózgu na nic nie odpowiada. Że nie dopływa krew do mózgu – opowiada Jacek Mizia, ojciec Marcina.
Po trzech dniach konsylium lekarskie ostatecznie przekazało informację rodzinie Marcina, że nastąpiła u niego śmierć pnia mózgu.
- Poprosiłam, żeby być z nim sam na sam. Weszłam i położyłam się obok niego. Przytuliłam się i powiedziałam, że jest miłością mojego życia. I że tak już będzie – przytacza pani Karolina.
Marcin był piłkarzem i pracownikiem służby więziennej
Zarówno dla niej jak i reszty bliskich Marcina to był prawdziwy cios. Narzeczeni byli bardzo szczęśliwi, niedawno kupili mieszkanie, które już wyremontowali. 28-latek miał też bardzo dobrą relację z rodzicami i siostrą. Był duszą towarzystwa i prawdziwym optymistą.
- Zawsze był uśmiechnięty i radosny. Zawsze potrafił zarazić jakimś żartem. Każdego próbował podnieść na duchu. Był najlepszym człowiekiem na świecie – wspomina Angelika Mizia, siostra Marcina.
Na co dzień 28-latek był pracownikiem służby więziennej. Po pracy mundur zamieniał na piłkarską koszulkę. Grał w klubie KS Spójnia Landek.
- Ostatni mecz wygraliśmy i wskoczyliśmy na pozycję wicelidera. Świętowaliśmy. A on w niedzielę wybrał się z przyszłą żoną na imprezę do Sosnowca. Pojechał po śmierć – mówi Zbigniew Orawiec, wiceprezes klubu piłkarskiego Spójnia Landek.
- Oni [napastnicy– red.] uciekli do tłumu, ja pobiegłam za jednym. Wzięłam tego chłopaka za koszulkę i powiedziałam: „Co ty robisz, czemu mi to zrobiłeś?”. A on się śmiał. Śmiał mi się w twarz – przywołuje pani Karolina.
Narzeczona mężczyzny nie wie, dlaczego jej partner został zaatakowany.
- Oni nic nie mówili. W tłumie potem ktoś krzyczał, że mają uciekać, bo chłopak chyba nie żyje – opowiada pani Karolina.
Dzięki zapisom z kamer następnego dnia policji udało się zatrzymać sprawców brutalnego pobicia. To trzej 16-latkowie. Okazuje się, że po skatowaniu Marcina jeden z nich w internecie rozsyłał swoim znajomym zatrważającą wiadomość chwaląc się tym, czego się dopuścili.
- Jak można tak bestialsko zabić człowieka? Atakować i kopać leżącego? Nikt nie pomagał. To jest dramat – mówi ojciec Marcina.
Wszystkie zabezpieczone w śledztwie materiały prokuratura ze względu na wiek sprawców przekazała do sądu. Ten wydał już decyzję o umieszczeniu 16-latków w schronisku dla nieletnich na trzy miesiące.
Czy Dni Sosnowca były odpowiednio zabezpieczone?
Bestialską śmiercią Marcina jest teraz poruszona cała Polska. Rodzą się pytania czy impreza, czy którą zorganizowało miasto była prawidłowo zabezpieczona.
- Już na samym początku było widać, że tam jest multum ludzi. Był problem, żeby się przecisnąć z miejsca na miejsce. Ochroniarze to byli emeryci po 60. Nie widziałam ani jednej karetki. Na bramkach stali chłopacy, którzy mieli po 17-18 lat. To nie była wyszkolona ochrona, która potrafiłaby coś zareagować. To były jakieś dzieciaki, które przyszły sobie dorobić na wakacje – zaznacza pani Karolina.
- Gdyby ktoś zareagował, wstawił się i odgonił jednego czy drugiego chłopaka… Wiem, że każdy będzie mówił, że było tam tyle tysięcy ludzi. To, po co takie imprezy robić, jeżeli nie umie się tego ogarnąć? – zaznacza ojciec Marcina.
Przedstawiciele urzędu miasta zapewniają, że impreza była prawidłowo zabezpieczona. Maksymalnie mogło wejść na nią 4999 osób. Bezpieczeństwa pilnowało tam 57 ochroniarzy.
Do tragicznego w skutkach pobicia jak twierdzą urzędnicy doszło poza wyznaczoną strefą koncertową, na drodze prowadzącej do niej. Poza strefą jednak też były atrakcje dla uczestników, wesołe miasteczko i strefa gastro, gdzie było już tylko 10 ochroniarzy. Łącznie, jak podaje miasto, na całym terenie mogło być nawet 14 tysięcy osób.
- Podjęliśmy decyzję o oddaniu organów syna ludziom. Syn by tego chciał – mówi Jacek Mizia.
- Za trzy miesiące mieliśmy być małżeństwem. Marcin bardzo chciał być ojcem i tego też nie doczekał. Odebrali mi miłość życia – mówi zrozpaczona pani Karolina.
Odcinek 7494 inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl
Autor: wg
Reporter: Magdalena Zagała