Nie żyje 2,5-letnia Różyczka. „Dzieci wyzywane były od uposiów”

Tragedia w rodzinie zastępczej
Nie żyje 2,5-letnia Różyczka

Nie żyje 2,5-letnia Różyczka, która z rozległymi oparzeniami trafiła do szpitala w Słupsku. Rodzicom zastępczym dziecka grozi dożywocie. – To nie był nieszczęśliwy wypadek – podkreśla prokuratura.

2,5-letnia dziewczynka z rozległymi poparzeniami trafia do szpitala w Słupsku, niedługo później lekarze stwierdzili jej zgon. Opiekunami dziecka byli rodzice zastępczy. Postawiono im zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym. Oboje są w areszcie tymczasowym, grozi im dożywocie.

- Według nas nie był to nieszczęśliwy wypadek – podkreśla Natalia Gawrych z Prokuratury Rejonowej w Słupsku. I dodaje: - Przeprowadzona została sekcja zwłok dziecka i uzyskaliśmy wstępną opinię posekcyjną, z której wynika, iż przyczyną śmierci dziecka była choroba pooparzeniowa, która nastąpiła w następstwie rozległych, głębokich oparzeń 80 procent ciała dziecka.

Co wydarzyło się w rodzinie zastępczej?

- Nie mogę uwierzyć, że takiemu małemu dziecku można zrobić taką krzywdę. Mam córkę starszą o miesiąc od Różyczki i nie wyobrażam sobie tego – mówi pan Arkadiusz, wujek zmarłej dziewczynki. I dodaje: - Dowiedziałem się, że to nie było tyle poparzenie, a jakby było to ugotowane.

Według naszych ustaleń na cztery dni przed śmiercią dziewczynki jej rodzice zastępczy mieli szukać w internecie informacji na temat poparzeń. Takie dowody miała zabezpieczyć policja, ale prokuratura odmawia informacji w tej sprawie.

Rodzinę zastępczą, od ponad roku, prowadziła 25-letnia kobieta z o rok starszym mężem. O tym, jak para opiekowała się dziećmi, opowiedziała nam osoba, która często bywała u nich w domu.

- Potrafiła krzyczeć na dzieci, czasami szarpnąć. Maluchy wyzywane były od "uposiów", czyli niepełnosprawnych, upośledzonych dzieci – opowiada nasza rozmówczyni.

- Któregoś razu ona ugotowała zupę i wrzątek wylała do miski i karmiła te dzieci, aż poparzyła buzię. Moja bratowa zabrała łyżeczkę i zaczęła sama je karmić – wspomina kobieta.

Rodzina zastępcza dla sześciorga dzieci

Za rodzinną pieczę zastępczą odpowiadają powiatowe centra pomocy rodzinie. Czy urzędnicy należycie kontrolowali tę rodzinę i dlaczego tak młodym ludziom i z niewielkim doświadczeniem powierzyli pod opiekę aż sześcioro dzieci - te pytania zadaliśmy dyrektorce centrum.

- Rodzina miała pozytywną ocenę. Realizowała wszystkie nasze wskazówki. Nie mieliśmy do tej rodziny żadnych zastrzeżeń. Nie wpływały do nas też żadne informacje o jakichkolwiek nieprawidłowościach – stwierdza Urszula Dąbrowska, dyrektor PCPR w Słupsku.

- Ta rodzina była nam znana, w takim kontekście, że prowadząca rodzinny dom dziecka też wywodziła się z rodziny, która prowadziła rodzinny dom dziecka. Od dłuższego czasu mieliśmy informację od tych państwa, że będą chcieli pójść tą drogą – dodaje dyrektor Urszula Dąbrowska.  

Alkohol i narkotyki w rodzinie zastępczej?

Okazuje się, że poważnym problemem w rodzinie zastępczej miały być używki. Dotarliśmy do szokujących wiadomości tekstowych wysyłanych przez matkę zastępczą. Kobieta prosi koleżankę o pomoc w zdobyciu narkotyków. I pisze, że chce je kupić jak najszybciej.

- Jak wychodziłyśmy na imprezy, to zachowywała się jakby w ogóle nie miała rodziny. Jeżeli podchodził do niej jakiś facet, to dawała swój numer. Do tego duża ilość alkoholu. Na imprezie narkotyków nie widziałam, ale dochodziły do mnie takie słuchy. Przede wszystkim chodziło o zioło – mówi inna znajoma pary.

- Dzieci załatwiały swoje potrzeby w pampersy, strasznie długo czekały na przewinięcie, chodziły z pieluszkami po kolana, a ona na przykład piła drinka w kuchni – dodaje znajoma pary. I podkreśla: - Ona po alkoholu była agresywna. Potrafiła podnieść rękę na męża. A on był taki, że co ona powiedziała, to on robił. Latał w kółko.

Matka zastępcza nieżyjącej dziewczynki sama wychowała się w rodzinnym domu dziecka, prowadzonym przez swoją biologiczną matkę. Kobieta była radną powiatu słupskiego i jest kuratorem społecznym. Zdaniem naszych rozmówców mogła użyć swoich wpływów, aby jej córka tak krótkim czasie mogła zacząć prowadzić rodzinny dom dziecka.

 - Jej mama, to naprawdę bardzo wpływy człowiek – przekonuje nasza rozmówczyni.

- Ona świetnie zna się z pracownikami PCPR, ponieważ jest kuratorem. Na pewno były to układy, że te dzieci tam trafiły. Myślę, że to po prostu był ich biznes. Młodzi wybudowali dom i kredyt trzeba było spłacić. Myślę, że pracownicy urzędu, którzy dali dzieci pod opiekę, byli całkowicie ukierunkowani przez tę panią - usłyszeliśmy.

Matka i córka są sąsiadkami, ich domy stoją tuż obok siebie. Co była radna i aktywna kuratorka wiedziała na temat sprawowania opieki nad dziećmi zastępczymi przez jej własną córkę?

Przez domofon usłyszeliśmy odmowę wypowiedzi.

- Nie rozumiem argumentu, że ktoś został rodzinnym domem dziecka po znajomości. Nie mamy wielu kandydatów, którzy chcieliby zajmować się dziećmi, które trafiają do pieczy zastępczej. Jest cała procedura, którą ta rodzina przeszła – stwierdza Urszula Dąbrowska, dyrektor PCPR w Słupsku.

Obrońca matki zastępczej utrzymuje, że doszło do nieszczęśliwego wypadku, ale odmawia podania szczegółów. Cała sprawa będzie miała swój finał przed sądem. Natomiast zdaniem eksperta od problematyki pieczy zastępczej należy skontrolować funkcjonowanie PCPR-u w Słupsku.

- Być może ta sytuacja, to nie jest nieszczęśliwy zbieg okoliczności, ale są to też pewne zaniedbania systemowe i ryzyko instytucjonalne. Mała zamknięta społeczność, wysoko postawiona osoba w kręgu rodziny, lęk otoczenia przed tym, żeby cokolwiek zgłosić. Tak tworzy się węzeł gordyjski, gdzie do krzywdy dziecka może dojść niezwykle łatwo – mówi dr Anna Krawczak z Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem.

W PCPR w Słupsku trwa audyt zarządzony przez starostwo. Swoją kontrolę prowadzi też urząd wojewody pomorskiego.

podziel się:

Pozostałe wiadomości