Chciały poprawić urodę, zostały oszpecone. Sprawdziliśmy, jak wygląda ciemna strona nielegalnych zabiegów medycyny estetycznej w Polsce.
Z zabiegów z wykorzystaniem m.in. botoksu korzysta w Polsce około 600 tysięcy osób rocznie. Masowo powstają kolejne, praktycznie niekontrolowane przez nikogo, salony urody oferujące tego rodzaju zabiegi.
- Powikłań jest bardzo dużo. A pacjentki z powikłaniami, tak naprawdę są potem leczone w ramach publicznej służby zdrowia, więc idzie to z publicznych środków – zaznacza Aldona Stachura, chirurg plastyczny i biegła sądowa.
Myślała, że zabieg przeprowadza jej lekarz
Pani Monika zabieg upiększający przeprowadzony w salonie przypłaciła zdrowiem.
- Jak po raz pierwszy przyszłam do jej gabinetu, to powiedziała, że jest lekarzem. Były tam też dwa certyfikaty, gdzie było napisane: „lek. imię i nazwisko” – zaznacza pani Monika.
Kobieta miała podany pod oko kwas polimlekowy. Okazało się, że osoba, która podała preparat, nie była jednak lekarzem. Powikłanie po tym zabiegu było tak poważne, że kobieta musiała przejść operację.
- Okazało się, że ten preparat jest zakazany do podawania w iniekcji pod oko. Mój stan był na tyle poważny, że byłam w szpitalu okulistycznym. Jak się później dowiedziałam – mogłam przypłacić to utratą wzroku, bo wystarczy gdzieś źle się wbić – opowiada pani Monika.
- Pacjentce trzeba było zrobić cięcie wzdłuż powieki dolnej. Musiałam odsunąć skórę. I wyciąć twarde skupiska kwasu polimlekowego, dlatego, że nie da się ich rozpuścić – tłumaczy Magdalena Korwin, specjalista chorób oczu, lekarz medycyny estetycznej.
Sprawa została zgłoszona do prokuratury, ta jednak zawiesiła śledztwo z powodu konieczności sporządzenia opinii przez biegłego. Tymczasem pseudolekarka wciąż przyjmuje.
- Napisałam jej, że nie jest lekarzem. Że proszę o historię mojej choroby, żeby mieć konkretne nazwy leków, dowody w tej sprawie. I zaczęłam dostawać obraźliwe SMS-y. Zostałam obrażona, że jestem osobą chorą psychicznie – przywołuje pani Monika.
Zadzwoniliśmy do salonu, w którym zabieg robiła pani Monika. Umówiliśmy się na podanie toksyny botulinowej.
„Konsultować panią mogę, natomiast spaliła nam się instalacja. Czekam na elektryka, bez światła nie będę pani robiła iniekcji przy śluzówce i nie będę pani podkuwać naczyń”, usłyszała dziennikarka. Po tym, gdy reporterka powiedziała kim jest, kobieta oświadczyła, że się więcej nie wypowie.
- Robię zabiegi, do których mam uprawnienia – stwierdziła.
Kto może wstrzykiwać botoks?
Ministerstwo Zdrowia stoi na stanowisku, że nie istnieje żadna podstawa prawna dająca możliwość wykonywania zabiegów medycyny estetycznej przez osoby nieposiadające wyksztalcenia lekarskiego. Jednak przepisy są niejasne. W związku z tym można spotkać pielęgniarki i ratowników medycznych uważających, że mają oni prawo legalnie przeprowadzać tego typu zabiegi.
- Wchodzimy w tak zwaną szarą strefę. Przepisy są rozmyte i nie są dokładne. Oczywiście, jeżeli ktoś jest ratownikiem medycznym czy pielęgniarką, to nie znaczy, że nie może podać określonych leków w celu ratowania zdrowia i życia, a nie w celu estetycznym – podkreśla lek. Magdalena Korwin.
Co to jest botulina?
Toksyna botulinowa, czyli botulina lub potocznie botoks, a inaczej jad kiełbasiany, to lek dostępny tylko na receptę. Jego stosowanie jest ściśle nadzorowane. Zakup botoksu bez recepty jest nielegalny i niebezpieczny dla zdrowia. Kosmetyczki i kosmetolodzy nie mają prawa podawać tego leku. Skąd zatem bierze się on w salonach urody?
- Czy toksyna botulinowa jest supersilnie działającym lekiem, który powinien być w kontrolowanym obrocie? Moim zdaniem tak. Tymczasem można go dostać z rynku azjatyckiego właściwie bez żadnej kontroli. Można go podać, właściwie bez żadnej kontroli. To narusza przepisy prawa, ale wydaje mi się, że problemem jest to, że nie ma penalizacji albo nie jest ona stosowana. Nie ma kogoś kto by to ścigał, chciał to ukrócić – mówi Piotr Pisula, przewodniczący zespołu ds. naruszeń w ochronie zdrowia przy Naczelnej Izbie Lekarskiej.
Nawiązaliśmy kontakt z mężczyzną, który handluje takimi preparatami przez internet. Proponował nam zakup m.in. botuliny, mimo że nasza dziennikarka informowała go, że nie ma kwalifikacji i umiejętności, by ją podawać. Nie widział on żadnego problemu w sprzedaży produktu. Wysłał nawet filmik instruktażowy, jak powinno się wstrzykiwać preparat i pokazał swoją korespondencję na dowód, że dostarcza produkt do kilkudziesięciu salonów w Polsce.
- To są tragedie nie tylko pojedynczych osób, ale czasami są to tragedie całych rodzin. Mamy pacjentów, którzy mają koszmarne powikłania w postaci martwicy tkanek, w postaci zaniewidzenia, ślepoty. To są pewne rzeczy, których się nie da odwrócić – mówi lek. Magdalena Korwin.
Powikłania po zabiegach medycyny estetycznej
Pani Agnieszka musiała przejść operację rekonstrukcyjną po nieudanym zabiegu w salonie urody.
- Po operacji dochodziłam do siebie przez trzy miesiące, wyglądałam okropnie, moje dzieci mówiły, że wyglądam jak potwór. To było dla mnie coś strasznego – wspomina kobieta.
- Mamy sprawy sądowe, gdzie jesteśmy powoływani jako biegli, w których dochodzi do uszkodzeń – porażeń mięśni, bądź porażeń nerwów. Dochodzi również do martwicy, trwałych następstw w postaci zniekształceń – mówi chirurg plastyczny Aldona Stachura.
- Pamiętam pacjentkę, która przyszła z martwicą górnej części wargi. Zniekształcenie przebiegało w ten sposób, że cała warga była zaczerniona, powstał strup, on oczywiście się wydzielił i powstał ubytek. Trwale zniekształcenie już pozostało – opowiada doktor Stachura.
Media społecznościowe pełne są ofert salonów kosmetycznych. Zabiegi w nich są znacznie tańsze niż te oferowane przez lekarzy.
Znaleźliśmy m.in. ofertę kosmetyczki, która została skazana za poważne oszpecenie klientki. Ma sądowy zakaz świadczenia usług, ale go nie przestrzega.
- Trafiłam do niej przez Facebooka. Szukała modelek, odezwałam się do niej, a ona powiedziała, że jak najbardziej. Nic nie wzbudziło mojego zaniepokojenia, a potem się okazało, że to nie jest jej salon, że podnajmowała miejsca – opowiada nasza rozmówczyni. I dodaje: - Później ktoś anonimowo opublikował post z wyrokiem. Nie wyprała się, że to ona, ale stwierdziła, że są to zwykłe pomówienia. Anonimowe osoby pisały, że były pokrzywdzone, ale nie podpisywały się imieniem i nazwiskiem z obawy, że coś im się stanie.
Bez problemu umówiliśmy się do skazanej kosmetyczki na zabieg. Pojechaliśmy pod wskazany adres. Ale kobieta nagle urywała kontakt, najwyraźniej coś wzbudziło jej czujność. Próbowaliśmy sami znaleźć numer domu. Trafiliśmy na teren ogródków działkowych.
- Ta pani została prawomocnie skazana za przestępstwo narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężki uszczerbek na zdrowiu. Chodzi o karę ośmiu miesięcy w zawieszeniu na dwa lata. Sąd orzekł zakaz prowadzenia działalności przez skazaną w zakresie kosmetologii – mówi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
- Uważa się, że rynek kosmetyczny, czyli osób, które nie mają uprawnień, żeby wykonywać takie zabiegi, to 70 procent. Czyli tylko 30 procent osób trafia do lekarzy. To jest rynek wzrostowy. Chodzi o miliardy złotych – podkreśla lek. Magdalena Korwin.
Jak sprawdzić, czy ktoś ma uprawnienia do zabiegów?
W branży beauty trwa walka o klientów. Ma ona różne oblicza. Pani Mariola miała narazić się osobom wykonującym nielegalne zabiegi.
- Do mojego lokalu został wrzucony kwas masłowy. Nie dało się tam wejść. Przyjechała policja i musieli wchodzić w maskach, a lokal nadawał się do kompletnego remontu – opowiada kobieta. I dodaje: - W tym samym czasie, te same osoby podjechały pod moje miejsce zamieszkania, wylały tę samą substancję na parapet. I do dzisiaj ten zapach unosi się w mieszkaniu. Smród jest nie do zniesienia.
Decydując się na zabieg, zadbajmy o własne bezpieczeństwo. Sprawdźmy, czy osoba, która będzie go wykonywać, jest lekarzem. Upewnić się można w centralnym rejestrze lekarzy. Jeśli zabieg jest mniej inwazyjny i robimy go u kosmetologa, poprośmy o potwierdzenie jego wykształcenia. I najważniejsze: pytajmy, jaki preparat będzie nam podawany. Na stronie rządowej można sprawdzić, czy jest on bezpieczny.
Autor: wg
Reporter: Arleta Bolda-Górna