Nie tylko Kłodzko czy Nysa. Powódź zrujnowała też domy mieszkańców wielu wsi. „Jak tego nie nagłośnicie, to sami nie damy rady”

Uwaga! na żywo ze Stronia Śląskiego
Powódź zrujnowała domy mieszkańców wielu wsi
- Wszystko jest do wyrzucenia. Już nawet nie mam siły płakać – mówi mieszkanka Bodzanowa pod Głuchołazami. Rozmawialiśmy też z mieszkańcami innych małych zalanych miejscowości, o których mniej mówi się w mediach. Ich relacje są dramatyczne.

- Wszystko jest do wyrzucenia. Już nawet nie mam siły płakać – mówi mieszkanka Bodzanowa pod Głuchołazami. Rozmawialiśmy też z mieszkańcami innych małych zalanych miejscowości, o których mniej mówi się w mediach. Ludzie dramatycznie proszą o pomoc.

- Przeżyłam 1997 rok, ale tak jak teraz to nie miałam. Nie śpię po nocach – przyznaje Halina Woźniczko z Budzanowa.

Kobietę stara się wspierać mąż, ale on też mocno przeżywa ogrom zniszczeń.

- Ale on jest taki, że wszystko dusi w środku. Nic na zewnątrz nie okazuje, bo nie chce mnie jeszcze bardziej martwić. Nie narzeka, żebym ja bardziej się nie załamała, bo ja mam słabą psychikę – mówi pani Halina.

Kolejni nasi rozmówcy, pan Andrzej i pani Anna, niedawno robili remont domu.

- Teraz będzie potrzebny kolejny, generalny. Woda była na metr, regipsy namokły i będzie 100 procent do remontu – ocenia pan Andrzej.

- Nie wiem, czy odbuduję to wszystko za swojego życia. Zimą remontu nie ruszę, bo wszystko trzeba suszyć, zaraz będzie chłodno – dodaje mężczyzna.

O zalanym Kłodzku, Nysie czy Stroniu Śląskim mówi cała Polska. Ale zalane są też wsie. Reporterka Uwagi! Anna Mierzejewska dotarła do Radochowa położonego niedaleko Lądka-Zdroju. Powódź zniszczyła tam dom m.in. pani Agaty.

- 11 września skończyłam 60 lat, złożyłam papiery na emeryturę i nic z tego świętowania, to jest prezent na urodziny – mówi Agata Danik.

Dramatyczna relacja mieszkanki Radochowa: Uciekaliśmy w góry

- Dzień przed wielką falą powiedziałam mężowi, że nie opuszczę domu. Mam doświadczenie z 1997 roku i powiedziałam, że nie wyjdę już z domu, że mogę umrzeć, ale nie wyjdę – mówi pani Agata.

- Jak się okazało, że tama jest tak pełna, że zaczęli mówić, że się przelewa, to 23:30 mówię do męża: „Co robimy?”. Stwierdziliśmy, że szybko uciekamy przez góry. Syn przyszedł po mnie i szliśmy do góry w ciemną noc polami. Górą przez cmentarz i wyprowadził mnie.

Rano do domu w Radochowie wrócił mąż pani Agaty.

- Myślałam, że umrę ze strachu. On chciał coś uratować, a ja dowiedziałam się, że tama pękła. Myślałam, że oszaleję, że syn z mężem się utopią. Tragedia. Krzyczałam, wołałam, żeby wrócili, że sama sobie nie poradzę.

- Nie chodzi o pomoc finansową, tylko fizyczną. Jak nam nie pomoże wojsko, nie przyjedzie na tą wieś, to nie damy rady sami. W dole wsi nie ma już domów w ogóle, a jest tu dużo starszych osób, jak nam nie nagłośnicie, żeby ktoś przyjechał z zewnątrz, to nie damy rady – mówi pani Agata.

podziel się:

Pozostałe wiadomości