Wycinali drogę do harcerzy, wynosili ich na rękach. Tak mieszkańcy pomagali po nawałnicy

TVN UWAGA! 4417189
TVN UWAGA! 238390
Dwie harcerki z ZHR zginęły podczas nawałnicy w Suszku pod Chojnicami. Dodarliśmy do prawdziwych bohaterów tamtej tragicznej nocy. Mieszkańcy okolicznych wiosek, a zwłaszcza z Lotynia, bez specjalistycznego sprzętu oraz doświadczenia ratowniczego, pozostawiając swoje zniszczone nawałnicą domostwa, ruszyli na pomoc harcerzom. Teraz ci, którzy pierwsi pomagali ofiarom kataklizmu, sami potrzebują pomocy.

W Suszku na obozie harcerskim na samym początku nawałnicy konary drzew zabiły dwie kilkunastoletnie harcerki. 150 harcerzy przez całą noc było uwiezionych w lesie. Nad ranem do szpitala przewieziono 20 dzieci. Pierwsi na pomoc ruszyli okoliczni mieszkańcy.

- Jak dotarliśmy i zobaczyliśmy te namioty... to zapiera dech w piersiach - mówi Jerzy Łangowski, mieszkaniec Nowej Cerkwi, który jako jeden z pierwszych ruszył na pomoc poszkodowanym przez wichurę harcerzom. - Taka skupiona grupa tych dzieci, tak jakby one się chciały zacisnąć w jeszcze ciaśniejszy krąg. Nawet nie było takiego entuzjazmu, że ktoś do nich dotarł, nie było żadnej euforii, że ktoś ich odnalazł. Nie było tego widać. Tak one były przytłoczone tymi wydarzeniami - wspomina.

Wycinali drogę do harcerzy

Okoliczni mieszkańcy ratujący harcerzy sami ucierpieli podczas nawałnicy. Mimo to, rzucili wszystko i ruszyli na pomoc, wyposażeni tylko w swoje piły i gołe ręce, bez kasków czy ratowniczego doświadczenia.

- Całą burzę spędziliśmy w domu, ratując wszystko co się dało. Gdy burza ustała, dom już był zabezpieczony, zebraliśmy się tutaj w 12-14 osób, znaliśmy drogę, w którym miejscu są harcerze i postanowiliśmy im pomóc - opowiada Sławomir Rekowski, jeden z mieszkańców.

- Jedna część poszła bez pił, żeby tylko dotrzeć do nich. Druga część [mieszkańców - red.] z piłami wycinała drzewa. Część lasem, część łąkami, dużo skróciliśmy - relacjonuje Damian Gnaciński z Lotynia.

- Nawet kobiety w ciąży pomagały - dodaje inny z mieszkańców, Arnold Niesłony.

- Nie słyszeliśmy nic innego, tylko piły - mówi Jerzy Łangowski i zaznacza, ze jest szczęśliwy, że żadna z osób, które pomagały dostać się do harcerzy, nie ucierpiała. - Tych zagrożeń, tych naprężonych, niedołamanych drzew było tyle, a nikt o tym nie myślał - wspomina.

Wynosili rannych na rękach

Jerzy Łęgowski sam w akcji pomagał koparką. - To, co oni przecięli, próbowałem usunąć - mówi i dodaje, że sprzętu nie żałował, bo "po to on jest". - Normalnie zbiornik paliwa wystarcza na budowach na dwa dni, a my przez noc spaliliśmy prawie dwa zbiorniki paliwa - opisuje skalę pracy, jaką wykonali razem z innymi mieszkańcami. - Nie wycinając sobie gałęzi, kłód spod nóg, nawet nie szło się chwilami przemieszczać. One były potrójnie, poczwórnie poukładane, a korony tych drzew spiętrzone. Nie było możliwości innej niż systematycznie wycinać i spychać na boki - relacjonuje.

- Gdyby nie pan Jurek Łęgowski, to straż by tutaj dotarła może o 12 w południe, o 2 po południu - mówi Arnold Niesłony.

- Pytaliśmy na początku, jak wygląda sytuacja. Powiedzieli, że brakuje jeszcze dwóch osób. Zaczęliśmy ich szukać - wspomina Bartłomiej Rekowski chwile tuż po dotarciu na miejsce, w którym zorganizowany był obóz. Dodaje, że niedługo potem natrafili na ciała harcerek.

On i kilku innych mieszkańców nosili rannych na rękach, a także pomagali wycinać drogę dla strażaków. - Cała droga musiała być nowa zrobiona, zrobiliśmy drogę dla straży pożarnej, żeby mogli przejechać - mówi Bartłomiej Rekowski.

- Lepszego wzoru zorganizowania ludzi i wzajemnej współpracy nie ma - mówi o mieszkańcach Lotynia Jerzy Łangowski.

"Nie otrzymaliśmy pomocy"

Po trzech dniach od nawałnicy - w dniu, w którym realizowaliśmy materiał - mieszkańcy Lotynia byli rozgoryczeni. Mieli wrażenie, że zostali pozostawieni samym sobie. Nie odczuli realnej pomocy od wyspecjalizowanych służb.

- Nie otrzymaliśmy żadnej pomocy. Nawet nikt nie zapytał, czy potrzebujemy pomocy.

- Najbardziej się zawiedliśmy na policji i straży pożarnej. Potrafili przyjechać do Lotynia i nie pomogli nic - mówi Sławomir Rekowski i dodaje, że mieszkańcy nie otrzymali ani plandeki, ani liny, a gdy zgłosili zagrażający życiu i zdrowiu, sypiący się komin, służby bały się zareagować. - Pojechali do domu bo wysięgnika nie mają - mówi i dodaje, że nie pomogli też na razie urzędnicy, którzy "potrafili tyko przyjść w garniturach i stąd wyjść". Jak jednak zaznacza, pomoc otrzymali od rodzin, przyjaciół i harcerzy, którzy w zamian za pomoc, jaką wcześniej otrzymali ich koledzy, teraz zorganizowali się dla mieszkańców Lotynia.

- Chwała im - opowiada. A Bartłomiej Rekowski zaznacza, że pomaga także wójt. - Sam to organizuje wedle swoich środków, naprawdę wielki szacunek - mówi.

"Ludzie nie mają sumienia"

Skala zniszczeń na Pomorzu przerosła możliwości wszystkich służb ratowniczych. Wielu mieszkańców w powiecie chojnickim nadal potrzebuje nadal pomocy. Akcję utrudnia brak prądu i łączności oraz zagrożenie powodziowe w tym rejonie. Jednak zniszczenia to niejedyny problem mieszkańców Lotynia. Są nim ciekawscy ludzie, którzy zamiast przyjechać i pomóc w usuwaniu skutków nawałnicy, urządzają wycieczki do zniszczonych miejsc, albo mają pretensje do służb i mieszkańców, że w czasie prac tarasują przejazd.

- Ludzie nie mają sumienia - mówi ze smutkiem Arnold Niesłony i przytacza sytuację, kiedy drogę przez jakiś czas blokował wóz strażacki. - [Kierowcy - red.] się pytali, kiedy ta straż pojedzie, bo oni chcą jechać, chcą oglądać. Nie wiem, co tu jest do oglądania - dodaje. Jak mówi, na sto przejeżdżających przez wieś aut, zatrzymało się jedno, z którego wysiedli ludzie i pytali, czy można pomóc.

- Nie ma co w domu siedzieć i patrzeć w telewizji na to - mówi Artur, jeden z mężczyzn, którzy przybyli na pomoc. - Słyszeliśmy rano w radiu, że potrzebne są każde ręce do pomocy, także spakowaliśmy się po pracy w samochód i przyjechaliśmy tutaj. Z tego, co widać, to każda rodzina potrzebuje pomocy - mówi Dawid.

Aby zakończyć zwiedzanie okolic przez przypadkowych ludzi, policja zamknęła już dojazd do Lotynia. W środę dla Lotynia strażacy z OSP zorganizowali dary - wśród których są głownie środki czystości. Wykorzystując swój prywatny sprzęt, pomagają bohaterskim mieszkańcom wrócić do normalności.

Wszystkich chętnych pomóc zapraszamy na profil SOŁECTWA RYTEL.

Polski Czerwony Krzyż uruchomił specjalną zbiórkę na rzecz poszkodowanych w wyniku zniszczeń w województwie pomorskim. Szczegóły zbiórki można znaleźć TUTAJ.

Ruszył też całodobowy numer alarmowy pomorskiego PCK (533 374 432), pod który można zgłaszać prośby o pomoc oraz deklaracje pomocy.

podziel się:

Pozostałe wiadomości