Łódzki adwokat Paweł Kozanecki niedługo stanie przed sądem. Prokurator zarzuca mu spowodowanie zderzenia z jadącym z przeciwka autem i spowodowanie śmierci dwóch podróżujących nim kobiet. Grozi mu 8 lat więzienia.
- Pamiętam bardzo dobrze cały dzień. Pierwotnie plan był taki, że wyjedziemy po weselu, wczesnym popołudniem. Miała kierować moja żona, tak się umówiliśmy, bo to była dosyć ciężka trasa – przywołuje adwokat Paweł Kozanecki. I dodaje: - Wyszło jednak tak, że ja miałem kierować. Oczywiście, nie miałem z tym jakiegokolwiek problemu, bo byłem na to przygotowany, jeżeli chodzi o sprawność psychofizyczną. Żadnego alkoholu od północy, czy około pierwszej, nie spożywałem, tym bardziej środków odurzających.
Wypadek
Do tragedii doszło w ostatnią niedzielę września 2021 roku. Mecenas Kozanecki z żoną i 4-letnim synem wracał do Łodzi z Warmii, gdzie uczestniczył w ślubie oraz weselu przyjaciółki i znanej blogerki - Martyny Kaczmarek. Na wąskiej drodze między Jezioranami a Barczewem, prowadzony przez adwokata, sportowy mercedes zderzył się czołowo z leciwym audi, którym jechały do rodziny dwie starsze kobiety. Obie zginęły na miejscu.
- [Mercedes - przyp. red.] musiał przekroczyć oś jezdni, wjeżdżając na pas, którym poruszały się nasze mamy. Nie było czasu na reakcję, bo nie ma gdzie uciec, obok drogi jest rów – mówił w rozmowie z Uwagą! Paweł Nowakowski, syn ofiary wypadku.
- Prawdopodobną przyczyną tego wypadku mogło być to, że 41-letni kierujący mercedesem mógł zjechać na przeciwległy pas ruchu i ostatecznie doprowadzić do zderzenia z osobowym audi – powiedział po wypadku jeden z funkcjonariuszy.
- Samego zdarzenia nie pamiętam. Dlatego, że jak się kieruje samochodem i robi się to dosyć często, to jeżeli ta droga przebiega spokojnie, rutynowo i bez żadnych niespodzianek, to w zasadzie się tego nie zapamiętuje – mówi Kozanacki. I dodaje: - Jechałem spokojnie, co potwierdziły później ustalenia śledztwa. W pewnym momencie pamiętam ogromny huk. Wszystko w samochodzie było białe, tak jakbym, nie wiem, znalazł się w jakiejś wielkiej sypialni, potworny gwizd w uszach i tak naprawdę rzucone w eter pytanie, i przeze mnie, i przez moją żonę – co się stało, co jest?
Żona też nie pamięta?
- Żona twierdzi, że pamięta, że nie było takiej sytuacji, która zwróciłaby jej uwagę… Ona siedziała obok mnie, nie spała, nie czytała niczego… Ona do tej pory twierdzi, że wie, że ja nie zjechałem na przeciwległy pas ruchu. Ja się w tej kwestii nie wypowiadam – stwierdza Kozanecki.
Wypowiedź prawnika przytoczyliśmy Karolinie Nowakowskiej, córce ofiary wypadku.
- Myślę, że on kłamie. Specjalnie mówi, że on tego nie pamięta, nie wie… Z jednej strony mecenas mówi, że nie pamięta tego, ale z drugiej strony, że doskonale pamięta. Chyba nie chce mówić, nie chce powiedzieć, jak było – uważa kobieta.
Zapytaliśmy adwokata, czy jego słowa nie są najlepszą linią obrony?
- Co by to zmieniło, gdybym pamiętał. Powiedzmy, że pamiętam, że zjechałem na przeciwległy pas, jest taki, a nie inny skutek: dwie osoby nie żyją – sąd nie wydałby wyroku skazującego, tylko i wyłącznie na tej podstawie, że uczestnik tego wypadku powiedział: „Tak, to ja” – przekonuje Kozanecki.
Dowodów jest za mało?, dopytywała dziennikarka Uwagi!
- Nie mówię, że dowodów jest za mało. Materiał dowodowy jest, jaki jest. Trudno spodziewać się jakiegoś innego, jak praktycznie nie mamy świadków. Jedynym świadkiem zdarzenia jest moja żona. Mamy też opinię biegłych, która jest oparta na tym, co zostało zabezpieczone przez funkcjonariuszy policji na miejscu – mówi prawnik.
Działania śledczych trwały rok. Prokuratura, na podstawie opinii biegłych, uznała, że sprawcą wypadku jest Paweł Kozanecki, który z niewiadomych przyczyn zjechał na drugą stronę jezdni i zderzył się z audi.
„Trumny na kółkach”
O domniemanym sprawcy zrobiło się głośno w całej Polsce przede wszystkim z powodu szokującego filmu, który adwokat niedługo po wypadku nagrał i opublikował w internecie.
„Zapominamy moi drodzy o tym, że po naszych drogach poruszają się trumny na kółkach. I to była konfrontacja bezpiecznego samochodu z trumną na kółkach. I między innymi, dlatego te kobiety zginęły”, słyszymy we fragmencie nagrania opublikowanego przez adwokata.
- Takich samochodów porusza się dużo, był sprawny technicznie, bo badanie było robione około miesiąc wcześniej – odpowiada Paweł Nowakowski.
„One są do nas przerzucane, bo ludzie kupują: „O fajnie, kupiłem auto za 3 tys. zł”. A nie lepiej wziąć kredyt, pożyczyć od kogoś kasę, poczekać, uzbierać i kupić bezpieczne auto?”, słyszymy w dalszym fragmencie nagrania.
- Kredyt mam na dom, bo mi rodzice nie dali domu – wskazuje pan Paweł. I dodaje: - Pomagali mi, jedna mama i druga mama, żebyśmy wszystko mieli. I mamy dwójkę dzieci. Nie prowadzę żadnej kancelarii, nie zarabiam Bóg wie ile. Auto mamy takie, na jakie nas stać i na pewno jest bezpieczne i sprawne.
Dlaczego adwokat nagrał ten film?
Zadzwonił do mnie kolega i mówi: „Słuchaj, miałeś ten wypadek i już piszą o tym na Pudelku”, przywołuje mecenas Kozanecki.
Prawnik twierdzi, że impulsem do nagrania był zamieszczony wcześniej w sieci post organizatorki wesela i blogerki Martyny Kaczmarek, która napisała, że jadący mercedesem przeżyli wypadek, bo w przeciwieństwie do ofiar, jechali nowym autem. Internauci nie kryli oburzenia.
- Automatycznie, skoro zobaczyłem, że jest mieszana z błotem, że coś takiego napisała, to postanowiłem wziąć ją w obronę. I tak naprawdę tylko i wyłącznie, dlatego nagrałem kilkunastominutową relację. Oczywiście, jak okazało się później, otworzyłem znajdującą się nad moją głową śluzę ze wszystkim, czego byśmy chcieli uniknąć, żeby nam na głowę spadało – mówi prawnik.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego wrzucił pan ten filmik – powiedziała dziennikarka Uwagi!
- Ja też nie rozumiem. Wiem, że dla człowieka, który patrzy na to z boku, to jest niezrozumiałe, niepojęte, ale niestety tak się stało. To jest oczywiste, że będąc w pełni świadomy, co robię, co zamierzam zrobić, to bym tego nie nagrał – przekonuje mecenas.
- On się broni tak, że Martyna Kaczmarek wstawiła jakąś tam relację na Instagrama, ale on na tym filmiku nawet o niej nie wspomina. Tam nie ma ani jednego słowa o Martynie, tylko cały czas o tej trumnie na kółkach, o tym, że trzeba mieć drogi samochód, żeby był bezpieczny, a to nie jest prawda. Najważniejszy jest kierowca, to jak prowadzi auto, czy robi to bezpiecznie – mówi Karolina Nowakowska.
Gdy po wypadku policjanci pobrali krew mecenasa, wykryto w niej śladowe ilości kokainy. Choć zdaniem biegłych nie miało to wpływu na stan umysłu kierowcy, dopiero teraz mieliśmy okazję zapytać, czy adwokat brał narkotyki.
- Świadomie tego środka odurzającego nie przyjmowałem nigdy – twierdzi Kozanecki. I tłumaczy: - Nie kwestionuję wyników tego badania, bo trudno kwestionować, będąc przy zdrowych zmysłach, a na szczęście cały czas jeszcze jestem. Musiałem jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak się stało. Trudno obronić tezę, że ktoś nie wie, jak się przyjmuje kokainę, bo to jest w zasadzie powszechna wiedza, że się ją przyjmuje donosowo, ale z opinii biegłych też wynika, że można w inny sposób m.in. doustnie.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że zaraz zobaczę ogromne oczy pani redaktor, jak to powiem, ale dla mnie jedynym wytłumaczeniem jest to, że może ktoś sobie samemu wsypał do coli czy innego napoju, którym popijał kieliszek wódki, może sobie podrasował ten napój kokainą, nie wiem. Ale jesteśmy na weselu i nie wiem, być może wziąłem niechcący czyjąś szklankę i akurat trafiłem na taką – stwierdza mecenas.
Czy mężczyzna czuje się winny tego, co się stało?
- Z uwagi na to, że naprawdę nie pamiętam przebiegu tego zdarzenia, zapoznałem się z tym, co w swojej opinii stwierdził biegły i to nie jest ani tak, że to mnie przekonuje, że wina jest bez żadnych wątpliwości, ani też nie uważam, że całkiem do kosza jest materiał dowodowy. Trudno mi jest odpowiedzieć na tak po ludzku zadane pytanie, czy czuję się winny w sytuacji, kiedy wykonuję taki zawód, gdzie trudno mi jest oddzielić jaźń Kozaneckiego, który jechał samochodem…
Kto w takim wypadku rozmawia z reporterką Uwagi!
- Tutaj siedzi Paweł Kozanecki.
I co sądzi o tym? Czuje się winny?
- Dla mnie kwestia, czy jestem winny czy nie, to kwestia stricte sądowa, orzecznicza. Po to jest to postępowanie przed sądem pierwszej instancji, żeby skonfrontowała się wersja oskarżyciela publicznego z moją wersją, że ja nie doprowadziłem do tego zdarzenia – tłumaczy prawnik.
Czy mecenas miał okazję porozmawiać z bliskimi ofiar?
- Tak po ludzku stwierdziłem, że nie ma kompletnie żadnego sensu próba nawiązywania z nimi kontaktu, chociażby z uwagi na to, żeby później nie padły podejrzenia, że chciałem zrobić to w jakimś niecnym celu. Jeżeli ze strony tych ludzi będzie chęć rozmowy, to ja jestem na to gotowy – oświadcza adwokat.
- My nie chcemy. O czym mielibyśmy z nim rozmawiać? On się uważa za człowieka na poziomie, a my kim dla niego jesteśmy? Nie chciałabym z nim rozmawiać – kwituje córka ofiary wypadku.