Pseudo-ksiądz oskarżony o doprowadzenie do śmierci 12 podopiecznych

TVN UWAGA! 350787
Działalności Marka N. przyglądamy się od początku istnienia Uwagi! Czy tym razem z udającym księdza Markiem N., który był skazywany za żerowanie na krzywdzie ludzi starszych i niezaradnych widzimy się ostatni raz? W Łodzi ruszył proces, mężczyźnie grozi 12 lat więzienia.

Karierę Marka N., 48-letniego diakona niewielkiego Kościoła Starokatolickiego RP, reporterzy Uwagi! śledzą niemal od początku, czyli ponad 20 lat. Podający się za księdza mężczyzna w różnych miejscach Polski otwierał domy opieki dla osób schorowanych i samotnych. Gdy rozmawialiśmy z nim pierwszy raz, twierdził, że pomaga ludziom z dobroci serca.

- Zajmuję się osobami starszymi, bo są porzucone przez rodziny i państwo. To jak z małym dzieckiem, które potrzebuje miłości drugiej osoby – tłumaczył.

- Mówił o sobie z emfazą, duchowością. Jawił się jako osoba, która ma misję życiową, w której nie chodzi o pieniądze, prowadzenie biznesu, tylko o to, by nieść ulgę i pocieszenie, jak ksiądz – mówi Aleksandra Tudyka-Kołoch, dziennikarka TVN.

Maska szybko opadła: nasza reporterka ustaliła, że za działaniami Marka N. kryły się próby przejęcia majątku kolejnych starszych osób. W prowadzonych przez siebie domach diakon znęcał się nad podopiecznymi, według świadków bił ich i nękał psychicznie. Normą był brak jedzenia oraz opieki medycznej. Gdy N. rozmawiał z naszą reporterką, był już skazany za uprowadzenie dwóch kobiet i sprzedaż ich majątku. Biegli psychiatrzy stwierdzili u mężczyzny patologiczną skłonność do kłamstwa.

- Marek N., będąc dzieckiem, trafił do sióstr zakonnych. I one opowiadały, że miały z nim od początku bardzo duże problemy. Będąc nastolatkiem, zdobył szaty duchownego, przebierał się za księdza. I robił kwesty uliczne. Zbierał do puszki na wymyślone przez siebie cele charytatywne – opowiada Aleksandra Tudyka-Kołoch.

- Jak go poznałem, uderzyła mnie jego pewność siebie. Sprawiał wrażenie, jakby się nikogo nie bał, jakby był bezkarny – mówi Maciej Wójcik, reporter TVN. I dodaje: - Ważny był też jego strój. Jak go widziałem, był w koszuli, ręce miał splecione na brzuchu, jak robi to wielu duchownych i miał koloratkę lub wpięty jakiś element chrześcijański.

„Wykańczalnia”

Po naszych reportażach Marek N. został po raz kolejny skazany, tym razem za znęcanie się nad podopiecznymi. Wymierzona kara to półtora roku więzienia w zawieszeniu. Po kilku latach wrócił do działalności, wciąż bazując na odwiecznym problemie przepełnienia publicznych domów opieki. Szpitale i gminy chętnie umieszczały w jego ośrodkach samotnych pacjentów, którymi nikt nie chciał się zająć. W 2016 roku dostaliśmy sygnał, że w Zgierzu pod Łodzią istnieje tak zwany Dom Schronienia, nazywany w okolicy "wykańczalnią".

Wówczas Marek N., pojawiający się w stroju duchownego, znów przechytrzył urzędników. Całodobowy dom opieki zarejestrował jako niewymagającą zezwoleń „noclegownię” i żaden z kontrolujących placówkę organów go nie zdemaskował. Gdy zyskaliśmy pewność, że wielu pensjonariuszy Marka N. potrzebuje natychmiastowej pomocy, ujawniliśmy aferę w programie na żywo Uwaga! po Uwadze.

Urzędnicy w końcu zareagowali: wojewoda ewakuował pacjentów i zamknął dom opieki Marka N., a samozwańczego księdza aresztowano. Niestety, dla części podopiecznych pomoc przyszła zbyt późno.

- U 43 podopiecznych doszło do powstania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu. Następstwem w przypadku dwunastu z tych osób była śmieć – mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

- Policja i straż miejska przywoziła tych ludzi jak psy. Owszem, ja nikomu, Wysoki Sądzie nie potrafiłem odmówić przyjęcia. Ale skoro lekarze… nie ja, bo ja nie jestem lekarzem… - tłumaczył N. przed sądem.

Grozi mu 12 lat więzienia

Prokurator ustalił, że Marek N. i tym razem znęcał się nad podopiecznymi, przejmował też między innymi pieniądze z kredytów zaciąganych przez pacjentów za jego namową. W procesie, który właśnie rozpoczął się w Łodzi, grozi mu tym razem 12 lat więzienia.

Mężczyzna na sali sądowej nie przyznał się do zarzutów.

- Ja się tymi ludźmi nie zajmowałem. Nie wiem, co się działo w obiekcie. Wiem tylko tyle, że było pijaństwo, łajdactwo i prostytucja prowadzona przez Kościół i Patryka… z biskupem… i Henrykiem… - mówił N.

Dziś Marek N. przerzuca winę za organizację nielegalnej placówki i śmierć podopiecznych na współpracowników z niszowego kościoła, między innymi biskupów: nieżyjącego Marka K. oraz Wojciecha K., skazanego wcześniej dwukrotnie za pedofilię.

- Wszyscy przesłuchani w sprawie świadkowie, w tym osoby, które z nim współpracowały, zgodnie zeznały, że wszystkie decyzje, które dotyczyły Domu Schronienia, podejmował Marek N. – mówi Joanna Bednarska z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

W pierwszej części procesu Marka N. sąd w Zgierzu zajmował się sprawą kilku pokrzywdzonych z Domu Schronienia. Marek N. został skazany na 4 lata więzienia. W procesie, który teraz zaczął się w Łodzi, Marek N. zaproponował pod koniec rozprawy, że przyzna się do winy i dobrowolne podda karze, ale prokuratura nie zgadza się, by wyrok był niski i do porozumienia najprawdopodobniej nie dojdzie.

podziel się:

Pozostałe wiadomości