W środku 15-tysięcznego gdańskiego osiedla znajdują się trzy fermy lisów. Swoimi początkami sięgają lat 70. ubiegłego wieku. Wtedy otaczały je tylko pola. Pierwsze bloki pojawiły się kilkanaście lat temu. W ten sposób lisy stały się utrapieniem okolicznych mieszkańców. - Najbardziej przeszkadza smród i hałas. Pisk tych lisów jest taki, jakby małe dzieci płakały – skarży się Bogumiła Piotrowska. - Te lisy wydają taki dźwięk, jakby w nocy facet przychodził i je zarzynał - dodaje Beata Trawińska. - Z okien widać, jak zabijają te zwierzęta, jak je oprawiają – tłumaczy Gabriela Rowińska. - Gdy oni obedrą te lisy ze skóry, to mięso wiozą na taczkach do psiarni. Gotowali to mięso i karmili psy. Kości wkładali do pieca i palili - opowiada Sławomir Rowiński. Jak twierdzą właściciele ferm, bliskie sąsiedztwo zabudowań daje się we znaki nie tylko ludziom. Lisy źle się chowają w towarzystwie ludzi. Nie zamierzają jednak przenieść ferm w inne miejsce. - Tu znajduje się trzy tysiące zwierząt: lisów i norek. Nikt nie jest mi w stanie pomóc. Ci ludzie narzekają, ale ja sam nie chciałbym mieszkać przy tym smrodzie. Ale kto pozwolił im się tu wprowadzić? Kto pozwolił oddać blok do użytku? Ludzi wprowadza się do mieszkań, gdzie śmierdzi, potem odkręca się kota ogonem i robi się z rolnika durnia. 40 lat brano ode mnie podatki. Kontrolowano mnie, a teraz mi mówią, że mam sobie stąd pójść? – denerwuje się Jan Laskowski, właściciel fermy lisów. Wiceprezydent Gdańska twierdzi jednak, że wszystko jest w porządku. Pozwolenie na budowę zostało wydane zgodnie z prawem i spółdzielnia miała prawo budować bloki. Podobne stanowisko reprezentuje prezes spółdzielni mieszkaniowej. - Trudno wskazać winnego za istniejący stan. Powiatowy Inspektor Nadzoru, Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego, Główny Inspektor Nadzoru Budowlanego, Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że wszystkie pozwolenia na budowę na terenie naszej spółdzielni zostały wydane przez urząd zgodnie z prawem – wyjaśnia Sylwester Wysocki, prezes SM Południe w Gdańsku. Spółdzielcy czują się oszukani. Twierdzą, że w momencie kupowania mieszkania nie wiedzieli o kłopotliwym sąsiedztwie. - Jak kupowałam to mieszkanie, to pytałam się prezesa o te budynki. Nie nazwali tego nawet lisiarniami. Powiedzieli, że to są budynki do rozbiórki – mówi mieszkanka osiedla. - Z planów, które otrzymaliśmy od spółdzielni wynika, że w miejscu, gdzie jest lisiarnia, miały stanąć budynki: blok, przedszkole, szkoła – dodaje sąsiad. - Lokatorzy przychodząc do spółdzielni dostali mapkę z otoczeniem osiedla. Ksero planu zagospodarowania terenu. Tamte fermy były naniesione – zapewnie Sylwester Wysocki. Dziennikarze UWAGI! przyłapali prezesa na kłamstwie. Sąd nakazał właścicielowi fermy usunięcie lisów z osiedla. Mężczyzna nie chce tego zrobić, a spółdzielnia od 3,5 roku nie jest w stanie go wyegzekwować - Głupich wyroków się nie respektuje – twierdzi właściciel lisów. Władze miasta proponowały właścicielowi fermy inną działkę i pokrycie kosztów transportu zwierząt. Ten jednak odrzucił propozycję. Zdaje sobie sprawę z faktu, że grunt zajmowany przez fermę lisów wart jest kilka milionów złotych. Walczy więc w sądzie o jego zasiedzenie i nawet udało mu się wygrać sprawę w pierwszej instancji. Obecnie sprawa jest w apelacji. - Grunt jest mój i ja z niego nie zrezygnuję – dodaje mężczyzna. Wobec takiej determinacji hodowcy lisów urzędnicy są bezradni. - Miasto tutaj nie zawiniło – zapewnia jednak Bogdan Oleszek, przewodniczący Rady Miasta w Gdańsku Z całą pewnością prawo zostanie w końcu wyegzekwowane i lisy wreszcie znikną z fermy. Być może przyśpieszą to protesty organizacji ochrony praw zwierząt domagających się likwidacji lisich ferm a przynajmniej lepszego traktowania zwierząt. Problem jednak nie zniknie, bo pomysłowy hodowca ma już plan na przyszłość. - Mogę wprowadzić tu jeszcze inne zwierzęta. Dlatego wprowadziłem tu norki. 1,5 tysiąca norek – mówi. Zobacz także:Życie z padlinąŚmierdząca sprawa w Zgierzu