Lekceważona szansa na przeżycie

Trzy miesiące temu podczas spływu Sanem doszło do tragedii. Grupa nauczycieli z Kielc, którzy uczestniczyli w spływie łodziami flisackimi wpadła do rwącego nurtu rzeki. Pięć osób zginęło. Niestety, tamte wydarzenia niczego nie nauczyły innych organizatorów spływów.

Dziś wiemy, że do tragedii na Sanie nie doszłoby, gdyby na łodziach były kamizelki ratunkowe. Po śmierci czwórki nauczycieli i flisaka, którzy wówczas utonęli, zabroniono organizowania spływów na Sanie. Jak się jednak okazuje tak samo beztroscy, a raczej bez wyobraźni są flisacy na najpopularniejszym spływie w Polsce - na Dunajcu. Co roku z ich usług korzysta ponad 200 tys. osób, jednak próżno na ich tratwach szukać kapoków. Na pytanie o kamizelki, flisacy z rozbrajającą szczerością przyznają, że kapoki są... w magazynie. - Nie wrzucamy ich na tratwy, bo jak ludzie zobaczą kamizelki, to od razu pomyślą, że pewnie jest niebezpiecznie i część zrezygnuje z wycieczki, a to przecież nasz zarobek – mówi jeden z flisaków. Zresztą sami turyści także bywają zaskakująco lekkomyślni. Nie przyjdzie im nawet do głowy, aby poprosić o kapoki dla swoich dzieci. Wydaje się więc, że skoro nie można liczyć na wyobraźnię flisaków i turystów, o bezpieczeństwo tych ostatnich powinny zadbać przepisy. Niestety, w prawie jest luka, która co prawda nakazuje wyposażenie w kamizelki łodzie, kajaki, czy nawet pontony, ale o tratwie nie ma tu mowy. I tak, flisacy korzystając z dziurawego prawa, wolą schować kapoki głęboko w magazynie, niż stracić pieniądze od kilku klientów. A o ich bezpieczeństwie pomyślą pewnie dopiero, gdy dojdzie do kolejnej tragedii.

podziel się:

Pozostałe wiadomości