10 maja na terenie składowiska odpadów w Siemianowicach Śląskich wybuchł potężny pożar. Chmura czarnego dymu była widoczna z wielu kilometrów.
- Powietrze było skażone. Czuliśmy drapanie w gardle i ból głowy – mówią mieszkańcy Siemianowic Śląskich, z którymi rozmawiał reporter Uwagi!
- Ta chmura szła potem przez Katowice i Sosnowiec, trudno było oddychać. A chmura nie zna granic, powietrze nie zna granic. Wszyscy tym oddychali, chmura poszła też za granicę Polski. Trudno oszacować, ile osób zostało poszkodowanych w wyniku tego pożaru – mówi jedna z mieszkanek.
O nielegalnym składowisku wiedziano od lat?
Na zdjęciach z kontroli Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska z 2020 roku widać setki, o ile nie tysiące mauserów z toksycznymi, żrącymi płynami; oprócz tego beczki z równie groźną chemią.
Już wtedy, cztery lata temu, wiadomo było, że składowisko jest nielegalne.
- Magazynowali te odpady nie tak, jak było to określone w decyzji. Decyzja, to, co może być, dość konkretnie określała., że odpady niebezpieczne mogą być wyłącznie w wiacie magazynowej. A inspektorzy stwierdzili, że mausery i beczki znajdują się bezpośrednio na placu, czyli niezabezpieczone przed działaniem czynników atmosferycznych – mówi Małgorzata Zielonka z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Katowicach. I dodaje: - Poza tym odpady niebezpieczne i inne niż niebezpieczne były ze sobą pomieszane. Nie dało się skontrolować ich ilości, czy dojść w niektóre miejsca.
- Inspektorzy nie mieli wątpliwości, że działalność, która jest tam prowadzona, jest prowadzona nielegalnie, ponieważ jest niezgodna z tym, co jest napisane w decyzji i niezgodna ze wszystkimi regułami, jakie powinny być utrzymane – zaznacza Małgorzata Zielonka.
Już wtedy ustalono, że na plac przyjechało co najmniej dwa tysiące ton odpadów łatwopalnych i niebezpiecznych, w tym wody czerwone - odpad z produkcji trotylu z bydgoskich zakładów Nitro-Chem, który powoduje uszkodzenia między innymi wątroby czy układu nerwowego. Ustaliliśmy, że odpady zwiozła tutaj firma Iron Trans, należąca do Dawida B.
Kilka kilometrów od pogorzeliska odkryliśmy jego kolejne wysypisko.
Na miejscu zamontowane jest wysokie na pięć metrów ogrodzenie, jest też drut kolczasty. A za płotem są mausery i beczki z niebezpiecznymi substancjami. Na zbiornikach znajdują się oznaczenia różnych spółek m.in. firmy z Rosji, która produkuje smary czy z polskiej firmy, która produkuje środki ochrony roślin.
Kim jest Dawid B.?
Dawid B. ma 30 lat. Wcześniej został aresztowany i usłyszał zarzut nielegalnego transportowania oraz składowania odpadów niebezpiecznych, a także fałszowania dokumentów i działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Przez wiele miesięcy przebywał w areszcie, ale teraz jest na wolności.
B. od dłuższego czasu jest nieuchwytny. Nie odbiera telefonów, nie odpowiada na korespondencję, a dom, w którym mieszkał, został zlicytowany. Okazuje się, że obok ostatniego składowiska mężczyzna posiada jeszcze jedną działkę, którą kupił na spółkę ze swoim dawnym znajomym. Wspólnika zastaliśmy na miejscu. Nadal stoją tutaj dwie naczepy z chemikaliami.
- W złym kierunku poszedł. (…) Nie mam z nim kontaktu. To jest młody chłopak, on ma już dość problemów, wolałbym nie dokładać mu następnych - usłyszeliśmy.
Dawid B. miał też prowadzić firmę zajmującą się recyklingiem. Na zbieranie odpadów otrzymał zgodę, ale na przetwarzanie już nie, ponieważ nie dostarczył odpowiednich dokumentów.
Podobnie było ze składowiskiem, które niedawno się paliło. Mężczyzna na początku prowadził interesy razem ze swoim starszym bratem Mariuszem, który wszystkim się zajmował, ale zaraz po pojawieniu się problemów, zmarł. Zdaniem ich dawnych znajomych, mężczyźni byli częścią większej grupy przestępczej.
- Łaszczył się na pieniądze, no i taki wszedł w mafię, dostawał kasę, ale w pewnym momencie chciał się wycofać. No i „przypadkiem” źle skończył. Młody chłopak, w kwiecie wieku, silny i nagle coś mu się stało - usłyszeliśmy.
- Jego brat był już tylko słupem – dodała osoba, z którą rozmawialiśmy.
Śledztwo ws. mafii śmieciowej
Sprawa Dawida B. została włączona do głównego wątku trwającego od wielu lat prokuratorskiego śledztwa dotyczącego tak zwanej mafii śmieciowej, w którym zarzuty usłyszało już 75 osób, a siedem aresztowano.
- Osoby wchodzące w skład tej grupy miały ściśle wyznaczone zadania, obowiązki oraz działały w ramach podziału ról – mówi Michał Binkiewicz z Prokuratury Regionalnej w Katowicach. I dodaje: - Część członków grupy odpowiadała za legalizację odpadów, pozostali członkowie za ich transport oraz składowanie. W tym postępowaniu, zakresem objętym śledztwem jest ponad 36 składowisk z terenu Aglomeracji Śląskiej oraz innych miast Polski.
Końca postepowania na razie nie widać. W Siemianowicach Śląskich natomiast od czterech lat trwa spór między urzędem marszałkowskim a urzędem miasta o to, kto ma posprzątać trującą chemię ze składowiska, które zdążyło spłonąć. Na przestrzeni ostatnich lat to już trzeci pożar składowiska śmieci w tym mieście.
- Pięć lat temu były przeprowadzone kontrole, które wykazały nieprawidłowości. Co się po tych kontrolach działo? – pytają mieszkańcy.
- Prezydent miasta, rada miasta czy samorządy są bezsilne, kiedy mówimy o skali kilkunastu czy kilkudziesięciu milionów, które są potrzebne na utylizację tych rzeczy, a my tych środków nie mamy - mówi Rafał Piech, prezydent Siemianowic Śląskich.
- Właściwy wydział weryfikuje, jakie środki i skąd można pozyskać środki na utylizację i wywiezienie pozostałości. Jesteśmy w trakcie analizy. Liczę na to, że rząd wyciągnie rękę i nam pomoże – dodaje prezydent Siemianowic Śląskich.
Odcinek 7478 inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl
Autor: wg
Reporter: Marcin Jakóbczyk