Ratownicy nie podjęli reanimacji. Mąż zmarłej: Kilka minut wcześniej krzyczała, by jej pomóc

TVN UWAGA! 5222832
TVN UWAGA! 339710
- Liczyłem, że przyjadą i jej pomogą. Gdyby podjęli próbę reanimacji, żona by żyła i syn by miał matkę. Jednym słowem ratownicy pozbawili ją życia – uważa pan Stanisław, mąż zmarłej 66-letniej pani Zofii. Dlaczego wezwani na pomoc ratownicy nie podjęli akcji reanimacyjnej?

Problemy z oddychaniem

W połowie kwietnia, kilka minut przed godziną szóstą rano, pani Zofia zaalarmowała męża. Kobieta miała poważne problemy z oddychaniem.

- Chwyciłem telefon i zadzwoniłem na numer alarmowy 112. Żona krzyczała: „Duszno mi, ratujcie mnie!”. Ratownik przez telefon stwierdził, że skoro tak może krzyczeć, to nic poważnego się nie dzieje, ale wysyła karetkę. Po chwili usłyszałem, jak żona zemdlała i upadła na podłogę – opowiada Stanisław Kwarciak.

Ratownicy przyjechali na miejsce.

- Otworzyłem drzwi na korytarz, bo myślałem, że wbiegną tutaj. A oni [ratownicy – red.] spacerkiem szli z torbą i butlą z tlenem. Podłączyli żonę do kardiomonitora, na którym wyświetliła się kreska. Powiedzieli: „Przykro nam, pana żona nie żyje od dawna”. Byłem zdziwiony, bo przecież jeszcze kilka minut temu krzyczała do telefonu – relacjonuje pan Stanisław.

W trakcie akcji ratowników w mieszkaniu była także córka pana Stanisława i pani Zofii.

- Słyszałam tylko, jak tata mówi, że musi wyjść, bo nie da rady. Pani ratowniczka zawołała mnie. Mama leżała w małym pokoju, odwrócona do ściany. Oni powtarzali, że nic się nie dało zrobić – relacjonuje Katarzyna Gworek.

- Nie wiem, na jakiej podstawie oni stwierdzili, że żona nie żyje od dawna – denerwuje się pan Stanisław.

Chory syn

Zofia Kwarciak miała 66 lat. Całe życie pracowała w służbie zdrowia, w lokalnej przychodni. Od kilkunastu lat, wspólnie z mężem, zajmowała się wyłącznie opieką nad chorym na raka mózgu synem.

- Małżeństwem byliśmy od 46 lat. Brakuje mi żony, synowi mamy, wnukom babci. To nie jest takie proste to przeżyć – wyznaje Kwarciak.

Pan Stanisław nie zgadza się z decyzją ratowników, którzy nie podjęli próby ratowania jego żony. Stara się udowodnić, że kobieta przestała oddychać tuż przed przyjazdem karetki i sanitariusze powinni podjąć się reanimacji.

- Jedyny dowód, jakim posługuje się pogotowie, to jedna kartka papieru. To ma być dowód, że żona już nie żyła. To absurd – podkreśla.

Mąż zmarłej stara się o zapis swoich rozmów telefonicznych z numerem 112, w których ma być słychać, że krótko przed przyjazdem karetki jego żona żyła.

- Nasze rozmowy będą zabezpieczone, ale osobie fizycznej, czyli panu, nie możemy ich udostępnić. Możemy to zrobić tylko na wniosek sądu, prokuratury albo policji – usłyszał mężczyzna od przedstawiciela pogotowia.

Kierownik pogotowia przekonuje, że w tej sprawie nie ma żadnych wątpliwości. Wciąż bez odpowiedzi pozostaje jednak kluczowe pytanie; Na jakiej podstawie ratownicy przyjęli, że kobieta nie żyje od dawna? Rozmawialiśmy w tej sprawie z dr Mają Berezowską, która do niedawna pracowała w pogotowiu w Oświęcimiu.

- Obaj ratownicy są doświadczeni, mają wyższe wykształcenie. Nie wiem, dlaczego doszło do takiej sytuacji. Uważam, że powinna być podjęta akcja resuscytacyjna. Gdybym ja tam była, na pewno bym ją podjęła. Do zatrzymania krążenia doszło wtedy, przy rodzinie, więc mogło do niego dojść kilkanaście sekund przed przyjazdem karetki – mówi.

Jak sprawę komentują inni eksperci?

- Ratownicy powinni podjąć czynności resuscytacyjne. Nie widzieli reakcji źrenic na światło, był brak tętna, oddechu, czyli zaszły podstawowe przesłanki do podjęcia akcji krążeniowo-oddechowej. Powinni natychmiast podjąć masaż serca i wentylację sztuczną – podkreśla prof. dr hab. n. med. Juliusz Jakubaszko, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej.

podziel się:

Pozostałe wiadomości