Aneta wciąż mieszka w nie swoim już mieszkaniu i czeka na sprawę sądową. Liczy na to, że odzyska swój kąt na świecie. - On cały czas rozmawiał ze mną o zamianie mieszkania z większego na mniejsze. Mówił mi o mieszkaniu na Mokotowie. Miało być mniejsze niż to na Targowej i wyposażone – mówi. - Ona musi gdzieś mieszkać. – mówi ciotka Anety. - Jacek zawiózł ją do notariuszki. Mówi, że nie było mowy o pełnomocnictwach. Ten pan się z nami nie kontaktuje. Nie odbiera telefonów. Andrzej Kałuża miał w Katowicach ponad 60-metrowe mieszkanie. - W bramie było ogłoszenie o nieruchomościach. Zadzwoniłem i zjawił się pan Jacek. Przez sześć lat byłem głównym księgowym. Więc jakoś się na tym znam. Chciałem za to mieszkanie 100 tys. zł. Tam było wszystko: kuchnia, parkiety, było urządzone. Powiedział, że to niemożliwe, żebym dostał tyle pieniędzy. W końcu powiedział, że jak dostanę 20 tys. zł to powinienem się cieszyć. Wiem, że to mieszkanie zostało sprzedane za 96 tys. zł a ja dostałem za nie 20 tys. zł i inne mieszkanie. U notariusza dał mi 10 tys. zł. Spytał, czy na drugie 10 tys. zł mogę poczekać. Zgodziłem się na to. Zgłosiłem sprawę do prokuratury. W 2005 roku dorwali go. Miał trochę pretensji, ale się skończyło. W ratach oddał mi kolejne 10 tys. zł. Maciek B. mówi, że nigdy nie spotkał tak cynicznego i wyrachowanego człowieka. Bardzo starannie wyszukuje swoje ofiary. Szuka ludzi niezaradnych i nieporadnych życiowo, którzy akurat mają trudną sytuację mieszkaniową. - Pan Kałuża chciał akurat zmienić mieszkanie ponieważ ma problemy z poruszaniem się. Pan Jacek potrafi tak zaaranżować całe spotkanie, że z prawnego punktu widzenia sytuacja wydaje się być czystą. Ale ludzie zostają oszukani. – mówi Maciek B. - U notariusza, gdzie podpisywał umowy, wszystko wyglądało zawsze super. Zdobywa zaufanie osób, od których brał mieszkanie. I te osoby ufając mu podpisywały jakieś pełnomocnictwa, oświadczenia. Pan Jacek miał potwierdzone notarialnie pełnomocnictwo na to mieszkanie. To było pełnomocnictwo na wszystko, włącznie ze sprzedażą. Zobaczył, że jest to człowiek niezaradny życiowo. On nawet nie zorientował się, że został oszukany. Oszukał go na 50, 60 tys. zł. Pan Andrzej w mieszkaniu, które „dał” mu Jacek S. nie ma prądu. Właścicielem mieszkania w dalszym ciągu jest ktoś inny. Administracja nie może go jednak znaleźć. Czeka na przydział mieszkania socjalnego. Kolejną osobą, która na swojej drodze spotkała Jacka S. jest Jan Florczak, który mieszkał w 53-metrowym mieszkaniu w Warszawie. - Jacka poznałem normalnie, na klatce schodowej – mówi. – Raz przyszedł, drugi, trzeci. Nie chciałem się zgodzić. W administracji dowiedział się, że mam kłopoty mieszkaniowe. W końcu się zgodziłem. Nie pamiętam, ile miałem długu, ale spłacił wszystko. Kupił te działki. Nowy znajomy przekupywał pana Jana stawiając mu alkohol, potem przywoził mu także na działki zupki „chińskie”. Pewnego razu, według znajomego pana Jana, upił Florczaka i dał mu do podpisania papiery. Pan Jan nie ma dokumentów, bo zabrał mu je Jacek S. Nie chce jednak robić szumu, ani powiedzieć, że ma pretensje do Jacka, bo prawdopodobnie boi się jego reakcji – czy by mu nie zagroził. Kolejnymi oszukanymi jest rodzina państwa B. Mieszkali w 46-metrowym mieszkaniu w Warszawie. Pani Danuta mówi, że zaufała Jackowi S., bo wiedziała, że mężczyzna ma dziecko. Ufała, że nikt, kto jest rodzicem nie jest w stanie oszukać innej rodziny. - Mama sama nas wychowywała – mówi syn pani Danuty. – Mieliśmy na przeżycie z miesiąca na miesiąc. Ale nie starczało na opłaty, więc mieszkanie zadłużyła na 30 tysięcy. - Pewnego dnia zapukał do drzwi jakiś pan. Zobaczył na liście w administracji, że jesteśmy zadłużeni. Jacek S. powiedział, że chce pomóc rodzinie dając jej domek w Ząbkach. Pani Danuta się zgodziła. Zaufała, że dokumenty są w porządku, teren wykupiony. Pojechali do wydziału meldunkowego i wymeldował rodzinę B. Nie zameldował nigdzie indziej. Dom w Ząbkach, jak się okazało, stoi na terenie ogródków działkowych. Wart jest 30 tysięcy zł. - Mama zrobiła to z myślą o nas, zwłaszcza o najmłodszym, kilkuletnim bracie – mówi córka pani Danuty. Jacek S. nie chciał się spotkać z reporterką i przedstawić swojej wersji wydarzeń. Stwierdził tylko, w rozmowie telefonicznej, że jest oczerniany.