Ewakuacja niewidomych dzieci z Charkowa. Ich szkoła została zburzona

TVN UWAGA! 5314951
TVN UWAGA! 349277
- Chowałam się w wannie. Modliłam się, żeby jak najszybciej to się skończyło. Bałam się, że zaraz spadnie bomba, rozbije okna i drzwi. Chciałam tylko przeżyć – mówi jedna z podopiecznych zbombardowanego Specjalnego Szkoleniowo-Wychowawczego Kompleksu w Charkowie. Niewidome dzieci z tej placówki ewakuowano do Polski.

Szkoła z internatem

W Charkowie działała jedna z kilku ukraińskich, specjalistycznych szkół dla dzieci niewidomych i słabowidzących z internatem. Kiedy wybuchła wojna, nie wszyscy uczniowie zdążyli trafić pod opiekę swoich rodziców, szkoła opiekuje się również dziećmi, które straciły rodziców.

- Nasza szkoła nie była uszkodzona podczas drugiej wojny światowej. Byli w niej wówczas zakwaterowani żołnierze Gestapo. Dzieci nie zostały pokrzywdzone, ale teraz naziści są inni. Rosja i ten tak zwany „rosyjski pokój” dotykają wszystkich, nie tylko wojskowych - mówi Margerita Razumenko.

- Miałam wiele planów i bardzo dużo celów. Kiedy wybuchła wojna, w pierwsze trzy dni straciłam sens życia – dodaje Liza Terlecka.

Kiedy sytuacja w Charkowie pogorszyła się, dyrektor szkoły zorganizował z nauczycielami grupę wolontariuszy, którzy pomagali ewakuować niewidomych absolwentów z różnych części miasta do szkoły.

- Chowałam się w wannie. Modliłam się, żeby najszybciej się to skończyło. Miałam takie wrażenie, że prosto do mojego mieszkania wleci bomba, rozbije okna i drzwi. Bałam się. To było okropnie, chciałam tylko przeżyć – relacjonuje Włada Wawaszuk. I dodaje: - Kiedy jechałam z wolontariuszami samochodem, zaczęły się bombardowania. To było straszne. Ten moment, kiedy jedziesz i myślisz, czy cię nie zastrzelą w samochodzie. Kiedy dojechaliśmy do szkoły i zobaczyłam naszych uczniów, absolwentów i dyrektora, uspokoiłam się.

Ewakuacja do Polski

Budynek szkoły poważnie ucierpiał w pierwszych dniach bombardowania. Dyrektor placówki razem z nauczycielami rozpoczął dramatyczną akcję ewakuacji swoich uczniów i absolwentów w bezpiecznie miejsce. Do Polski udało się ewakuować ponad 90 osób.

- Od pierwszego dnia wojny do wyjazdu, nie wychodziłem ze szkoły, ponieważ uznałem, że dyrektor musi być na swoim miejscu. Z moją rodziną pożegnałem się wcześniej. Oni mieli wyjechać do Szwecji, ale pocisk uderzył w ich samochód i musiałem zabrać ich ze sobą do szkoły. Potem wyjechali do Szwecji, teraz są bezpieczni – mówi Alexander Biełousow, dyrektor Specjalnego Kompleksu Szkolno-Wychowawczego im. Władimira Korolenki.

Uczniowie szkoły, bocznymi drogami z Charkowa do Lwowa, przejechali ponad 1000 kilometrów. We Lwowie, czkając na transport do granicy z Polską, ukrywali się w piwnicy jednej ze szkół.

W naszym kraju nowym domem stała się dla nich Dąbrowa Górnicza. Działa tam Specjalny Ośrodek Szklono-Wychowawczy dla niepełnosprawnych dzieci i młodzieży. Jest tam również szkoła dla niewidomych i słabowidzących, która przyjęła uchodźców.

- Kiedy wcześniej rozmawiałam z panem dyrektorem, przerywał, mówiąc, że musi iść ratować dzieci. Wiedzieli, że sytuacja jest trudna. Najważniejsze dla pana dyrektora były jednak dzieci, którym pomagał do końca – mówi Violetta Trzcina ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej w Dąbrowie Górniczej.

Nowy Dom

Ewakuowani uczniowie wdrażają się w nową sytuację.

- Dzieci wiedzą, że mogą dalej studiować. Martwią się tylko o rodziny, które zostały w Ukrainie. Staram się im pomagać, modlę się – opowiada Agnieszka Kubańska, nauczycielka.

Margerita jest na pierwszym roku w konserwatorium muzycznym i chce jak najszybciej kontynuować studia w Polsce, planuje przenieść się do Katowic. Wie, że aby dojeżdżać na zajęcia, musi być samodzielna.

Z kolei Witalina jest nauczycielką muzyki, kieruje chórem, komponuje. Razem z uczniami ewakuowali się również jej najbliżsi - córka i jej partner. Jak inni uciekający z Ukrainy, nie mieli czasu, aby się spakować. Witalina nie mogła zabrać swoich instrumentów.

- W naszym akademiku zostawiłam fortepian, gitarę, wszystko; ale uratowaliśmy szczury. Postanowiliśmy, że lepiej wziąć mniej rzeczy i uratować zwierzęta, bo one są bezbronne. Wcześniej zapytaliśmy organizatorów, czy możemy je zabrać i natychmiast się zgodzili – opowiada Witalina Duda.

Na pytanie, czego im teraz życzyć, odpowiada: - Myślę, że chęci i wiary w dobrą przyszłość. Musimy nie tylko przetrwać, ale również chcieć żyć normalnie. Przekazywać swoje doświadczenie innym, musimy postawić przed sobą nowe cele i osiągnąć je.

podziel się:

Pozostałe wiadomości