Czyje dobro poświęcić?

Czy sąd opiekuńczy podjął właściwą decyzję, odbierając dzieci małżeństwu, które od lat prowadzi powszechnie chwalony rodzinny dom dziecka?

Irena i Ewald Chierawalle z Rudy Śląskiej od kilkunastu lat opiekują się upośledzonymi dziećmi z sierocińców. Dziś wychowują sześć dziewczynek. Dwie najmłodsze, siostry z patologicznej rodziny, trafiły do nich niecały rok temu. Dziewczynki z każdym dniem coraz bardziej zżywały się z nowymi rodzicami i rodzeństwem. Aż do feralnego dnia – 6 października, kiedy jedna z nich wróciła z przedszkola. - Basia szła trzymając się za główkę, płakała – opowiada pani Irena. – Miała duży guz na czole. Dziewczynka powiedziała przybranej matce, że wszystko wydarzyło się w przedszkolu: rzucił w nią klockami chłopiec, a potem spadła z huśtawki. Pani Irena zawiozła dziecko do szpitala. Lekarz stwierdził duże krwiaki w okolicy czoła i skroni oraz zasinienie czoła i powiek. Lekarz uznał, że Basia została pobita i zgodnie z procedurą w takich wypadkach, zgłosił sprawę do prokuratury. Prokurator nie przesłuchał dziecka, rodziców ani pracowników przedszkola. Od razu przekazał sprawę do sądu, a ten odebrał Basię i jej siostrę rodzicom. Dziewczynki trafiły do ośrodka prowadzonego przez siostry i do czasu wyjaśnienia sprawy nie wolno im się widywać ani nawet rozmawiać z przybranymi rodzicami. - Na tym polega niewdzięczna rola sądu opiekuńczego, że często musi wyważyć dobro różnych stron i czasem czyjeś dobro musi poświęcić – mówi Tomasz Palwik, rzecznik Sądu Rejonowego w Rudzie Śląskiej. Rodzina Chierawalle ma doskonałą opinię wśród sąsiadów i instytucji opiekuńczych: potwierdzają ją m.in. lekarz rodzinny Aniela Brząkalik i Mirella Banaś z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Rzecznik sądu tłumaczy natomiast, że sąd opiekuńczy oparł się na „bardzo poważnych sygnałach o niewłaściwej opiece nad dziećmi” w domu państwa Chierawalle. To dwie zupełnie odmienne wersje tej sprawy. Sąd opiekuńczy zajmie się nią jeszcze raz.

podziel się:

Pozostałe wiadomości