Przed sadem stanęła Elżbieta B., wieloletnia przyjaciółka i opiekunka Violetty Villas. Dramatyczne okoliczności śmierci gwiazdy wskazywały na to, że Elżbieta B. zaniechała wezwania pomocy medycznej.
- Mamy do czynienia z drastycznymi sytuacjami. Nie mogę mówić o szczegółach, ale zapoznawanie się z tym stanem jest ciężkie pod kątem ludzkim - mówi Michał Błeszyński, adwokat.
- Nie mogę odnieść się do tego, co było bezpośrednią przyczyną śmierci. Strony na początku zawnioskowały o wyłączenie jawności, ponieważ sprawa dotyczy intymnych kwestii związanych z ostatnimi latami pani Czesławy Gospodarek. Sprawa toczy się dwa lata, do przesłuchania było zawnioskowanych 48 świadków. Z uwagi na charakter sprawy, przesłuchania te były bardzo obszerne – tłumaczy Michał Szota, Sąd Rejonowy w Kłodzku.
Na ciele Violetty Villas ujawniono wiele urazów. Przed śmiercią artystka nie mogła samodzielnie poruszać się. Miała złamaną nogę, żebra i mostek. Była odwodniona i niedożywiona.
- To, o co mnie oskarża sąd, nie jest zgodne z prawdą. Bo pani Violetka do samego końca chodziła, nie leżała. Nie życzyła sobie dzwonienia po pomoc – mówi Elżbieta B.
Elżbieta B. wielokrotnie zostawiała Violettę Villas w zamkniętym, nieogrzanym domu. Nie zapewniała jej posiłków, zmuszała do picia alkoholu. Po śmierci artystki, mieszkańcy Lewina, zaczęli głośno mówić o tym, co działo się w jej domu.
- Ta pani, która się nią opiekowała, nie bardzo chciała dopuścić kogoś z nas. Przeważnie zostawiała Viletkę samą… Pan który pilnował jej piesków mówił, że Violetka pukała, że głodna jest, że chce jeść. Ta pani otwierała drzwi i mówiła, że zaraz dostanie jeść. I zupki błyskawiczne robiła. Podawała jej, zamykała na klucz. Pod koniec życia nie wychodziła z pokoju. Czasami dostawała i kieliszek alkoholu, czy środek uspakajający, żeby nie krzyczała. Krzyczała, bo chciała wyjść z pokoju – opowiada Genowefa Prokop, mieszkanka Lewina Kłodzkiego.
Mimo poważnych zarzutów, Elżbieta B. wciąż zamieszkiwała dom artystki. Równolegle do sprawy karnej, w sądzie toczyła się sprawa spadkowa. Elżbieta B. była w posiadaniu testamentu notarialnego, który podważono. Ostatecznie cała spuścizna po artystce trafiła w ręce syna.
- Bardzo jestem zaskoczona decyzją sądu. Pani Violetta nigdy nie dałaby tego synowi. To tylko sąd może dać. Razem mieszkałyśmy… Uważam, że to takie wspólne było. Nie dzieliłyśmy pokoi, że ten jest twój, ten jest mój. Tak samo rzeczy pani Violetty jak i moje, były razem. Ale jeżeli tak sąd zdecyduje, że pan Gospodarek ma to dostać za nic, za to że ma nazwisko mamy, no to tak musi być. Wtedy pójdę na grób do pani Violetty – powiedziała Elżbieta B.
- Ten wyrok bardzo pozytywnie podniósł mnie na duchu. Mnie i całą rodzinę, bo to jednak była dla nas ważna rzecz. Chciałabym otworzyć tam dom pamięci. Chciałbym przywrócić dobrą pamięć o mojej mamie, o jej sukcesach, o tym, co zdziałała dla polskiej kultury – tłumaczy Krzysztof Gospodarek, syn Violetty Villas.
Natomiast sąd w Kłodzku skazał Elżbietę B. na 10 miesięcy więzienia za nieudzielenie pomocy Violetcie Villas. Jednocześnie uniewinnił ją od zarzuty psychicznego znęcania się nad artystką.
- Nie jestem usatysfakcjonowany wyrokiem sądu, bo nie jest to według mojej oceny adekwatne do tego, co się wydarzyło. To nie jest może zrozumiałe dla wszystkich, ale choroba może doprowadzić do sytuacji, że nikt z bliskich nie może się zbliżyć do chorej osoby. I żeby nie wiem co zrobić, to tej bariery się nie pokona – daje syn artystki.