Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że liczba maltretowanych dzieci z roku na rok rośnie. Podczas gdy w 2003 r. odnotowano 1 tys. 321 takich przypadków, to w roku 2004 już 3 tys. 248. - Dyżurny komisariatu odebrał niedawno zgłoszenie, w którym dzieci poinformowały go, że zostały pobite przez ojca. Rozpaczliwie błagały o pomoc – mówi Adam Atliński z Komendy Powiatowej w Gdańsku. Pod wskazanym adresem policja zastała dwójkę dzieci. Twarze 12 i 14-latka były posiniaczone i opuchnięte. Nastolatki trafiły do szpitala. Nie wróciły już do domu. - Zostały odebrane rodzicom. Teraz znajdują się w ośrodku – powiedział Włodzimierz Brazewicz z Sądu Okręgowego w Gdańsku. Ojciec usprawiedliwiał swoją agresję zdenerwowaniem. - Twierdzi, że sąsiad powiedział mu, że palą papierosy. Dzieci mówiły jednak, że dzień wcześniej bił je kapciem, ręką i kopał – dodaje Adam Atliński. Podobny przypadek miał miejsce w Sochaczewie. Według tamtejszej prokuratury matka i ojciec znęcali się psychicznie i fizycznie nad swoją 14-letnią córką. - Była bita, popychana, zmuszana do pracy ponad siły – twierdzi Krzysztof Kuciński z Prokuratury Rejonowej w Sochaczewie. Rodzice inaczej jednak relacjonują przebieg zdarzeń. Matka dziewczynki twierdzi, że oskarżenia zostały wymyślone przez rodzinę, która nie zaakceptowała jej nowego związku. - Nie biliśmy jej. Zawsze była pogodna i uśmiechnięta. To moje pierwsze dziecko. Przez szereg lat wychowywałam ją sama. Poświęciłam jej wiele lat swojego życia. To są zarzuty wyssane z palca przez moją rodzinę – mówi Renata Kozłowska, matka dziewczyny. W relacje dziewczyny nie może uwierzyć jej wychowawczyni. - Zachowanie dziecka nie wskazywało, żeby działo się coś niepokojącego. Było bardzo dobrze prowadzone w domu – wspomina Wiesława Denisiewicz, wychowawczyni z Gimnazjum w Sochaczewie. Podburzaniem dziecka przeciw sobie, tłumaczą się także państwo Wiktorowicz z Żyrardowa. Ich córka, chora na porażenie mózgowe, oskarżyła rodziców o regularne bicie. Matka i ojciec przyznają jednak, że nie są zupełnie bez winy. - Zadzwoniła wychowawczyni, że bardzo niegrzecznie odzywała się do nauczyciela. Po powrocie do domu zaczęłyśmy rozmawiać. Gdy zaczęła krzyczeć, skarciłam ją. Dostała lanie. Taka jest prawda, która nas zgubiła, bo się do niej przyznaliśmy – wyjaśnia Iwona Wiktorowicz. Zdaniem Grażyny Rymaszewskiej, kierownika Ośrodka Terapii Dzieci i Młodzieży w Gdańsku, przemocy w rodzinie nic nie usprawiedliwia. Dzieci są zawsze ofiarami. - Polskim paradoksem jest to, że dzieci zabiera się z domu, a sprawca tam zostaje – mówi Rymaszewska.