Zamiast rodzinnego domu zgotowano im piekło

TVN UWAGA! 261252
Prokuratorzy z Gdańska potwierdzili wyniki dziennikarskiego śledztwa Uwagi! Chodzi o skandaliczną sprawę znęcania się nad wychowankami placówek opiekuńczo-wychowawczych w Sucuminie i Starogardzie Gdańskim.

Małżeństwo prowadzące placówki na Pomorzu usłyszało zarzuty, opiekunów czeka proces sądowy.

- Dwie osoby usłyszały zarzuty znęcania się fizycznego i psychicznego nad wychowankami tych placówek. Oboje podejrzani są poddani badaniu sądowo-psychiatrycznemu. Czekamy na sporządzenie opinii – mówi Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

Zaczęło się od listu

Dwa lata temu dzieci z placówki opiekuńczo-wychowawczej w Sucuminie napisały list do redakcji Uwagi!

- Mówią, że nikt nas nie chce, dlatego tu jesteśmy. Że wszyscy wiedzą, jakimi złymi jesteśmy dziećmi. Uważają, że nie da się nas inaczej wychować, dlatego używają przemocy – opowiadały naszej reporterce dwie wychowanki.

Wstrząsająca była wypowiedź dotycząca paralizatora.

- Jeden chłopak nie chciał robić pompek, więc został porażony paralizatorem, był kopany w żebra i uderzony pięścią w twarz. Podleciał inny chłopiec i powiedział, że tak nie będzie. Nie będzie znęcania nad młodszymi i zadzwoni na policję. Dostał od pana Leszka w twarz – opowiadała w 2016 roku jedna z wychowanek.

- Ty jesteś ku…, pop…, wyzywają dziewczyny od szmat. Nawet te małe, które mają po siedem lat. Że jest się zwykłym gównem, które do niczego się nie nadaje. Że rodzice mogliby już nas zabić, bo nie ma z nas żadnego pożytku – mówiła inna dziewczyna.

Ponowne spotkanie

Po dwóch latach rozmawialiśmy z jedną z dziewczyn, dobrze pamięta nasze spotkanie.

- To było robione po kryjomu, bo jakby państwo Ż. się dowiedzieli, to byłoby strasznie. Każdy z nas poniósłby straszliwe konsekwencje – mówi dzisiaj jedna z wychowanek.

Ponownie spotkaliśmy się także z innymi dziećmi. Jedna z dziewczynka wspomina rozmowę sprzed dwóch lat.

- Mówiłam, że "pani nie lubię i pani ma przestać nas nagrywać”. A to on mi kazał tak powiedzieć – Leszek Ż. – mówi dzisiaj.

- Na początku każdy myślał, że nikt nam nie uwierzy. Tak szczerze mówiąc, to tylko pani nam uwierzyła – mówi jedna z wychowanek.

Niepokojące zachowania opiekunów wobec dzieci pierwsi zauważyli turyści spędzający wakacje w tej samej miejscowości, co dzieci. Przejęci ich losem zgłosili sprawę na policję.

- Kamila mówiła, że Jola ją biła, kopała, rzucała o ścianę, że wkładała jej głowę do muszli klozetowej – mówi Małgorzata Słodowska.

Dyrekcja placówek nie chciała z nami rozmawiać, ani dziś, ani dwa lata temu.

- Do tych zachowań dyrektorów placówek dochodziło od 2010 roku do listopada 2016 roku. Dotyczyły 17 wychowanków. Oboje podejrzani nie przyznali się do popełnienia zarzucanych im przestępstw i odmówili złożenia wyjaśnień – mówi Grażyna Wawryniuk.

„Wielki spisek”

Nadzór nad placówkami miała wówczas dyrektor PCPR-u, przyjaciółka państwa Ż. Dziś nie pełni funkcji i nie chce rozmawiać, dwa lata temu tłumaczyła tak:

- Z dziećmi są przeprowadzane rozmowy systematycznie. Z dziećmi, które zadzwoniły do państwa rozmawiałam indywidualnie, bo mają inne, różne problemy. Problemy z tymi dziećmi są zawsze. Dzieci opowiadają różne rzeczy, zgłaszają różne sytuacje – mówiła Tatiana Neumann, dyrektor powiatowego centrum pomocy.

Zdaniem dyrektor to wizyta Uwagi! była problemem.

- Zorganizowałam pomoc psychologów ze Starogardu Gdańskiego z tego względu, że państwa wizyta spowodowała u dzieci duży stres. Dzieci płaczą, że będzie zamykane ich miejsce rodzinne – stwierdziła Neumann.

Dzisiaj jedna z wychowanek opowiada o wizycie dyrektor powiatowego centrum pomocy.

- Przyjechała do Sucumina. Zrobiła wielką aferę, bo stwierdziła, że wszyscy kłamiemy. Że to jest jeden wielki spisek i ona z takimi dziećmi jak my też by nie wytrzymała. Zastanawiam się jak taki człowiek może prowadzić PCPR? – mówi.

- Zwyzywała nas za to, że niby kłamiemy i zaczęła wszystkich opieprzać. Zapraszała każdego do pokoju. Z każdym rozmawiała. Mówiła, że mam nie kłamać. I ryczałam – opowiada jedna z dziewczynek.

- Później była kontrola i zostaliśmy bezprawnie przeniesieni do placówki na Łowickiej – mówi inna wychowanka.

Dzieciaki trafiły do tych samych ludzi, tylko w inne miejsce.

- Oni dzięki temu mieli możliwość zastraszać dzieciaki, manipulować nimi na każdy sposób – mówi jedna z wychowanek.

Obrona

Lokalne władze, twierdzą, że zadbały o dobro dzieci, a do regionalnej prasy poszła delegacja z listem w obronie państwa Ż., wysłana przez nich samych.

- Mieliśmy mówić tak, żeby było na ich korzyść. Kazali Jolanta i Leszek Ż. Powiedzieli, że jeżeli będziemy chcieli zmienić miejsce pobytu, to będą robić wszystko, żeby nas rozdzielić. To znaczy, że moja siostra będzie na jednej stronie Polski, a ja na drugiej – mówi jeden z chłopców.

- Powiedzieli, że jeżeli skłamiemy to kupią nam IPhone’y – mówi jedna z wychowanek.

- Wszystko zostało zrobione, tak jak powinno być. Nie bez powodu dokonaliśmy zmian personalnych w kierownictwie PCPR. Nie do końca byliśmy zadowoleni z tego, w jaki sposób przeprowadzono proces przenoszenia tych dzieci – twierdzi Leszek Burczyk, starosta powiatu starogardzkiego.

Obie placówki w końcu przestały istnieć, zlikwidowano też prowadzone przez małżeństwo Ż. mieszkania chronione, które zapewniały wychowankom start w dorosłość. Dyrektor powiatowego centrum pomocy rodzinie straciła posadę, o dziwo nie dyscyplinarnie, a z trzymiesięczną odprawą.

Dobro dziecka?

- Starostwo postanowiło rozwiązać umowę z państwem Ż. Zostaliśmy na lodzie. Nikt nie załatwił mieszkań zastępczych. Musieliśmy ogarniać sobie pieniądze na nowe mieszkanie, na kaucję, czynsz. Większość dzieci trafiła do domów docelowych. Ale wychowankowie z Sucumina trafili do placówki, która miejscem docelowym nie była – opowiada dzisiaj jedna z wychowanek.

- Starostwo było tym organem, które miało zapewnić właściwą opiekę. Pomorski urząd wojewódzki zrobił wszystko, co mógł. Najistotniejsze dla nas jest dobro dzieci – zapewnia Małgorzata Sworobowic z Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku.

- Stwierdzenie, że dobro dziecka jest czymś najważniejszym to wyświechtany frazes. W Polsce nie liczy się dobro dziecka, liczą się pieniądze i biznes – kwituje jedna z wychowanek domów państwa Ż.

podziel się:

Pozostałe wiadomości