Chcieli bronić rodziny, dostali zarzuty. "To przypomina parodię"

TVN UWAGA! 249074
Niefortunną serię rozpoczął błąd funkcjonariuszy policji, a zakończy proces, w którym na ławie oskarżonych zasiądą cieszący się nieposzlakowaną opinią mieszkańcy jednego z siedleckich bloków. Reportaż Tomasza Patory.

- Przed tym zdarzeniem przychodziła ciocia i rozmawiała z rodzicami, że jacyś ludzie nachodzą ją od kilku dni, że to jest jakaś kobieta i mężczyzna, czasami jeden mężczyzna zostaje na dole. Mówiła, że nie wie zupełnie o co chodzi - mówi Ewelina Toczyska.

- Powiedziała: "zwróćcie uwagę, jak ktoś obcy będzie się kręcił na naszej klatce" - dodaje ojciec pani Eweliny Tadeusz Toczyski.

Informacje o oszustach

Rodzina Toczyskich od piętnastu lat zajmuje dwa mieszkania na klatce schodowej siedleckiego bloku. Pan Tadeusz, rencista po zawale, dorabia jako stróż, jego córka jest wzorową studentką miejscowej uczelni. Nad nimi, w osobnym mieszkaniu, mieszka ciocia - jest samotna odkąd jej syn-ksiądz wyjechał na misję do Boliwii. Cała rodzina żyła spokojnie do 26 października 2016 roku.

- Październik był takim okresem, kiedy we wszystkich mediach było dużo zgłoszeń, że pojawiają się w blokach przebierańcy, którzy się przebierają za policjantów bądź udają policjantów, napadają na osoby, szczególnie samotnie mieszkające - tłumaczy pan Tadeusz.

- W pewnym momencie córka przychodzi z pokoju, mówi: "słuchajcie, chyba znowu te [osoby-red.], co zawsze nachodzą ciocię, przyszły - relacjonuje mężczyzna. - Wtedy wyszliśmy z tatą. Byliśmy w kapciach, w krótkim rękawku. Poszliśmy na górę - relacjonuje pani Ewelina i pokazuje miejsce, gdzie spotkali obce osoby: mężczyzna stał przy jednych drzwiach, a kobieta dobijała się do drugich.

Myśląc, że to oszuści, pani Ewelina i pan Tadeusz próbowali dowiedzieć się, kim są i po co pukają do drzwi ich bliskiej. Jak twierdzi, mężczyzna mógł rzucić, że jest z policji, ale nie pokazał na to żadnego dokumentu. - Mówię: "w takim razie idę dzwonić na policję". Gdy to głośno krzyknęłam, zaczęłam zbiegać na dół - relacjonuje pani Ewelina. A jej ojciec wspomina, jak zaraz potem nieznajomy mężczyzna obezwładnił jego córkę. - Odkąd ten pan mnie złapał, cały czas krzyczałam: "dzwońcie na policję, ratunku, biją mnie!" - mówi pani Ewelina i dodaje, że nie usłyszała żadnej informacji, że mężczyzna jest z policji.

"Typowa reakcja złodzieja"

Z pomocą pospieszył mieszkaniec trzeciego piętra, na co dzień naukowiec. On także nie zorientował się, że para w cywilu to policjanci i próbował uwolnić Ewelinę z uścisku mężczyzny. Tuż za nim na półpiętro wbiegła sąsiadka.

- Zobaczyłam, jak ten pan w cywilu szarpie Ewelinę i przyciska ją. Podchodzę do tego pana i mówię mu: "puść ją pan, puść ją pan" - opowiada pani Józefa, sąsiadka rodziny. Dodaje, że dopiero, gdy usłyszała od nieznajomego coś o wylegitymowaniu, skojarzyła, że może mieć do czynienia z policjantem.

- Były takie momenty, kiedy pomyślałem, że to jest policja, ale były takie momenty, gdzie byłem na 100 procent przeświadczony, że to są po prostu zbiry, przestępcy - mówi pan Tadeusz. - Krzyknęłam, że idę dzwonić na policję i ten pan mnie złapał za rękę. To typowa reakcja złodzieja - tłumaczy pani Ewelina.

W końcu kobiecie udało się uwolnić i uciec do mieszkania. Natychmiast razem z mamą złapały za telefon próbując wezwać policję.

- Przez okno w swoim pokoju zobaczyłam mojego tatę zakutego w kapciach i sąsiada w samych skarpetach - relacjonuje pani Ewelina i wspomina, że zaraz potem rozległo się walenie do drzwi. Po chwili została sprowadzona do nieoznakowanego radiowozu i przewieziona na komendę.

Zatrzymani na 48 godzin

Pana Tadeusza i panią Ewelinę oraz sąsiada, który próbował im pomóc zatrzymano pod zarzutem czynnej napaści na policjantów. Cała trójka spędziła w osobnych celach prawie 48 godzin. Jak twierdzą pani Ewelina i pan Tadeusz, dzień po zatrzymaniu nie były prowadzone z nimi żadne czynności. - Gdyby nie syn, nie wiem, czy bym wrócił do domu. Byłem tak załamany. Nie chciało mi się żyć. Przeżyłem 60 lat, pracowałem na stanowisku urzędniczym, nigdy nie byłem karany żadną karą. Nigdy nie zapłaciłem mandatu, ani nie miałem do czynienia z policją. Przez kilka dni bałem się wyjść na dwór - przyznaje pan Tadeusz.

Początkowo prokuratura umorzyła śledztwo uznając, że choć mieszkańcy złamali prawo, szkodliwość ich czynu była znikoma. Prokurator zmienił jednak decyzję, gdy do sądu odwołali się policjanci.

- Sąd uznał, że decyzja prokuratora o przyjęciu znikomej społecznej szkodliwości jest błędna. W takiej sytuacji, opierając się na tym samym materiale dowodowym, prokurator poddał karno-prawną ocenę tego zdarzenia sądowi, kierując akt oskarżenia - mówi Krystyna Gołąbek z Prokuratury Okręgowej w Siedlcach.

Przebieg śledztwa, w którym brali udział siedleccy policjanci, od początku budził wątpliwości podejrzanych. Badanie psychiatryczne pani Eweliny, które miało sprawdzić jej poczytalność, z nieznanych powodów obserwowała żona policjanta, który uczestniczył w awanturze na klatce. (…) Przypadkiem wyszło też na jaw, że policjanci w ogóle nie powinni się tam znaleźć, bo do mieszkania cioci przyszli... przez pomyłkę, sprawdzając zgłoszenie dotyczące kradzieży w innej klatce tego samego bloku.

- Dla mnie to było jedno wielkie nieporozumienie, które powinno skończyć się już na komendzie - mówi pani Ewelina.

- Obecna przy badaniu sekretarka jest osobą, którą zatrudniają biegli. Tę okoliczność oceniłabym jako niefortunną, natomiast pozostającą bez wpływu na ocenę przydatności tej konkretnej opinii dla tej sprawy - mówi o obecności żony policjanta przy badaniu Krystyna Gołąbek i dodaje, że całe zdarzenie nie zostało zapoczątkowane błędem policjantów, ale tym, że "podejrzana Ewelina T. zapytała policjantów o cel ich przybycia". - Dalsze sekwencje wydarzeń były pokłosiem tego zdarzenia - twierdzi.

"Od początku nie mieliśmy wątpliwości"

Państwu Toczyskim za napaść na policjantów grozi dziesięć lat więzienia. Ich sąsiad - w przypadku skazania - może też stracić pracę.

- Od początku nie mieliśmy wątpliwości co do słuszności i prawidłowości podejmowanych działań przez policjantów w trakcie tego zdarzenia - twierdzi Katarzyna Kucharska z Komendy Wojewódzkiej Policji. Według niej do eskalacji napięcia doszło tylko dlatego, że "osoby, które podeszły do policjantów od razu wykazywały się agresją". - Osoby te od początku wiedziały, z kim mają do czynienia - utrzymuje. - Nie ma zgody i przyzwolenia na atakowanie policjantów, którzy rzetelnie i prawidłowo wykonują swoje działania - dodaje.

- Wszystkie te osoby są ludźmi praworządnymi, nie mającymi do tej pory konfliktów z prawem, a mój klient jest wykładowcą akademickim o uznanej renomie i nieposzlakowanej opinii - podkreśla Kamil Skwiot, obrońca sąsiada państwa Toczyskich. - Trudno sobie wyobrazić, żeby trójka ludzi, którzy wiodą tego typu życie, nagle postanowiła rzucić się na policjantów i ich pobić. Gdyby nie powaga zarzutów karnych, jakie zostały postawione tym ludziom, to byłoby całkiem zabawne. To przypomina trochę parodię napaści na funkcjonariuszy, biorąc pod uwagę i okoliczności samego zdarzenia, jak też tych pożal się Boże napastników - twierdzi.

Rodzina Toczyskich złożyła przeciw policjantom interweniującym w ich bloku kolejne doniesienie o niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień. Zostało ono jednak niedawno prawomocnie umorzone z powodu niestwierdzenia przestępstwa. Proces pani Eweliny, pana Tadeusza i ich sąsiada rozpocznie się na początku przyszłego roku.

podziel się:

Pozostałe wiadomości