Codziennie kilkaset tysięcy Polaków korzysta z usług firm cateringowych. Jedną z takich firm zainteresowaliśmy się po tym, gdy do redakcji Uwagi! zaczęły napływać dziesiątki maili od niezadowolonych klientów.
Po emisji pierwszego reportażu zgłosili się do nas kolejni poszkodowani.
- Narzeczona jest w ciąży, więc szukaliśmy alternatywy, jeżeli chodzi o żywienie. Na ten konkretnie catering trafiliśmy przez stronę internetową, skusiła nas przede wszystkim cena – przyznaje Mateusz Hamera. I dodaje: - Nie potrafię ocenić, jak catering smakował, ponieważ nie dojeżdżał do nas. W końcu zaczęliśmy robić research w internecie. Dowiedzieliśmy się, jak to wszystko funkcjonuje i zdecydowaliśmy się zrezygnować.
Za zamówione posiłki pan Mateusz zapłacił wcześniej 1600 złotych. Po decyzji o rezygnacji przesłał do firmy oświadczenie o odstąpieniu od zawartej umowy. Firma zapewniła, że pieniądze zwróci na początku listopada. Mężczyzna do dziś nie otrzymał pieniędzy.
- Łącznie wysłałem do firmy cateringowej 26 mejli z żądaniem zwrotu kosztów – mówi Hamera.
Pan Paweł
- Jestem poszkodowany na 4563 zł – wylicza Paweł Owsiejczuk.
Mężczyzna już wcześniej zamawiał catering z tej firmy. Jak mówi, przez pewien czas wszystko było w porządku, dlatego skusił się na dokupienie kolejnych diet. Wtedy zaczęły się problemy z ich dostawami.
- Wielokrotnie bywało, że przychodziło zamówienie dla mnie, a dla żony nie. I odwrotnie. W końcu zorientowałem się, dlaczego nie docierają zamówienia. Na pudełku były przyklejone różne warstwy etykiet, oderwałem je i okazało się, że jedna to dieta do Opola za 2,5 tys., później jest do Ząbek, następna to dieta z rybami do Płocka, aż w końcu paczka trafiła do Suwałk – opowiada pan Paweł. I podkreśla: - Firma celowo oszukiwała klientów i nie dostarczała im posiłków, bo nie była w stanie, przez swoje liczne promocje, realizować tych zamówień.
W grupie internetowej klientów, którzy czują się poszkodowani przez tę firmę, zarejestrowanych jest ponad 7 tysięcy osób.
Zakład
Zakład, w którym produkowane są posiłki, mieści się w jednym z miast na północy Polski. Kilka tygodni temu podczas realizacji poprzedniego reportażu spotkaliśmy się z dyrektorem operacyjnym firmy.
Na potrzeby pierwszego reportażu dyrektor odpowiadał na nasze pytania przed kamerą. Tym razem nie autoryzował swoich wypowiedzi i nie zgodził się na ich emisję.
Wcześniej mężczyzna tłumaczył, że jego firma przygotowuje catering dla 17 tysięcy osób dziennie, a przy takiej skali mogą zdarzyć się pomyłki czy błędy. Tłumaczył też, że zawsze znajdą się osoby, którym, jak mówił, „coś nie pasuje”.
Dyrektor twierdził, że pojawiają się również błędy w firmowym systemie. A firma stara się na bieżąco rekompensować straty klientów.
Podczas spotkania reporter pokazał dyrektorowi zdjęcia, które otrzymaliśmy od byłych pracowników zakładu. Widoczne są nich warunki, w jakich produkowana jest żywność.
W odpowiedzi usłyszeliśmy, że przy takiej skali produkcji zrobienie takich zdjęć nie jest problemem. Mężczyzna zapewniał, że jego firma przestrzega wszystkich procedur.
W końcu mężczyzna zaprosił nas do zakładu. Wcześniej od jego pracowników dowiedzieliśmy się, że przez kilka dni gorączkowo sprzątano zakład.
- [Porządek] był przez kilka dni, około tydzień. Później wszystko wróciło do normy, czyli był wielki bałagan. Tam prawie nigdy nie było porządku – przekonuje jeden z byłych pracowników firmy.
Tydzień po naszej wizycie sanepid przeprowadził w zakładzie kontrolę. Zdaniem inspektorów żywność była nieprawidłowo posegregowana w chłodniach. Przechowywane były też pozostałości po produkcji z poprzednich dni w tym samym urządzeniu chłodniczym, co półprodukty. Kontrola ujawniła też brudne skrzynki na żywność.
Sanepid stwierdził też inne nieprawidłowości. I zdecydował się na nałożenie kar. Były to najwyższe mandaty, jakie stosowane są przez tę instytucję. Pracownik zakładu otrzymał karę w wysokości 500 zł, a dyrektor zarządzający 1000 zł.
Kolejne kontrole
To nie jedyna kontrola, którą przeprowadzono po naszym materiale. Firmą zainteresował się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który rozpoczął postępowanie wyjaśniające, a także wysłał zawiadomienie w tej sprawie do Prokuratury Krajowej. Postepowanie wszczęła również Inspekcja Handlowa.
- Jest to nic innego, jak oszustwo, czyli wyłudzenie konkretnych kwot. Klienci nie otrzymywali tego, co zamawiali – uważa Piotr Pakowski z Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej w Gdańsku.
Niestety, mimo dwukrotnej próby kontrolerzy nie dostali się do zakładu.
- Nie było nikogo, nikt nie wychodził. Był tylko pan, który, jak się okazało, był ochroniarzem. Na pytanie o tę firmę, stwierdził, że pod tym adresem takiej firmy już nie ma i nie wie, gdzie ona teraz się znajduje – opowiada Piotr Pakowski.
Zamknięcie zakładu
Zakład zamknięto z dnia na dzień na początku grudnia. Musiało się to dziać w pośpiechu, ponieważ na dziedzińcu leżą tysiące niedostarczonych paczek z cateringiem.
- Wcześniej wszystkie promocje minus 50, 60, 70, 80 procent były skierowane ku temu, żeby wziąć pieniądze i załadować sobie w kieszeń, oszukać ludzi – uważa jeden z byłych pracowników firmy.
- Pracownicy zauważyli to wcześniej, ale co mieli zrobić, kiedy firma zalegała im z miesięcznym czy dwumiesięcznym wynagrodzeniem? Byli łudzeni tym, że dostaną pieniądze. Ludzie, którzy nie dostawali pieniędzy, nie wytrzymywali psychicznie i odchodzili. Później nie były dostarczane produkty, bo nie miał już, kto ich robić i pakować. Firma wpadła w pętlę. No i musiała się zamknąć – dodaje były pracownik.
Jak się dowiedzieliśmy, firma nie płaciła dostawcom, a kwoty tych zaległości sięgają co najmniej kilkuset tysięcy złotych. Skargi od osób, które nie dostały cateringu i nie odzyskały pieniędzy wpływają do rzeczników konsumentów w całym kraju.
- Moim zdaniem z góry było postanowione, że zrobią tutaj rodzaj piramidy – uważa Anna Gut, miejski rzecznik konsumentów w Sopocie.
Do prokuratury trafiło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
- Początkowo zebrałem 150 osób i napisałem do prokuratury. W międzyczasie, po emisji poprzedniego reportażu Uwagi!, zgłosiło się do mnie kolejne 400 osób. Myślę, że oszukanych w całej Polsce może być kilkanaście tysięcy osób – szacuje Maciej Brożek.
- Postępowanie zostało wszczęte o przestępstwo z artykułu 286, czyli o przestępstwo oszustwa. Ktoś zawiera z kimś umowę i jest podejrzenie, że jej nie realizuje, bądź realizuje ją w sposób niewłaściwy i od początku nie ma zamiaru wywiązać się z tej umowy. W tej chwili zawiadomień jest coraz więcej – przyznaje Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
- Każda osoba, która została oszukana przez tę firmę, powinna zgłosić się do rzecznika konsumentów, dlatego, że rzecznicy mogą rozpocząć procedurę. Powiadamiamy prokuraturę, powiadamiamy UOKiK i wtedy machina zaczyna działać – mówi Anna Gut.
- Jeżeli firma jest uczciwa, to ludzie odzyskają pieniądze, a jeżeli jest nieuczciwa, to nigdy nie odzyskają pieniędzy lub odzyskają je fragmentarycznie lub po długiej batalii sądowej. Ale trzeba próbować – kwituje Gut.