Sławomir J. mieszkał we wsi Różaniec pod granicą ukraińską. Ma 24 lata i pięcioro rodzeństwa. Szybko się ożenił, ma syna, otworzył mały warsztat mechaniczny, ale w okolicy nie uchodził za wzór uczciwości.- Ze swoimi 160 cm wzrostu i 60 kg wagi w chuligaństwie nie miał szans, wyspecjalizował się w kradzieży – mówi Marian Jendruszko, krewny Sławomira J. – Już po dwóch tygodniach w szkole podwędził kolegom telefony. Potem pracował jako piekarz, na odejście z piekarni ze dwa telefony zwędził.Pierwsze złodziejskie wpadki zostały potraktowane przez wymiar sprawiedliwości ulgowo, ale zachęciły Sławomira do dalszych kradzieży. Włamywał się nawet do sąsiadów i krewnych. W końcu zapadł wyrok - 3,5 roku więzienia. Po kilku miesiącach Sławomir J. dostał przerwę w odbywaniu kary. Do więzienia nie chciał wracać. Wpadł na pomysł, co zrobić, aby więzienia uniknąć, pozbyć się zobowiązań alimentacyjnych i jeszcze samemu zarobić.- Już na wiosnę mówił, że upozoruje swoje zabójstwo – mówi podkomisarz Paweł Międlar, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. – Potrzebował odtwórcy swojej roli.Sławomir J. rozpuszczał pogłoski, że poluje na niego ukraińska mafia, z którą nierozważnie się związał. Ubezpieczył się na życie na milion złotych. Z siekierą w samochodzie szukał po okolicy sobowtóra, aby upozorować swoje zabójstwo. Nie znalazł nikogo takiego, ale dowiedział się, że w okolicy zmarł człowiek do niego podobny. Którejś nocy razem z ojcem i 18-letnim siostrzeńcem wykopali trumnę, odrąbali głowę, ciało wsadzili do samochodu i spalili.Lekarz policyjny po oględzinach zwłok stwierdził, że zgon nastąpił kilkanaście dni wcześniej. Sprofanowane ciało należało do 40-letniego ojca dwójki dzieci z sąsiedniej wsi. Po upozorowaniu własnej śmierci Sławomir J. przez dwa tygodnie ukrywał się w okolicznych lasach - mieszkał w myśliwskiej ambonie albo w prowizorycznym szałasie. Potajemnie pojawiał się też w domu rodziców. Po zatrzymaniu ojca i siostrzeńca już nie wychodził z lasu. W końcu wycieńczony dotarł do domu sąsiadki z prośbą o pomoc.- Powiedział, żebym go wywiozła ze wsi – mówi Zofia Witka, sąsiadka Sławomira J. – Zrobiłam to, bo się bałam, że gdy wyjdzie z więzienia będzie się mścił na mnie i mojej rodzinie.Ucieczka się nie udała – na drodze czekała na Sławomira J. policja. Makabryczny plan okazał się niewypałem. Sprawdzenie tożsamości zwłok nie sprawia dziś żadnych trudności. Ojciec Sławomira J. nie zdążył się zgłosić po odszkodowanie. Według prawa nie doszło do oszustwa, a mężczyźni będą sądzeni jedynie za zbezczeszczenie zwłok, za co grozi do dwóch lat więzienia.