Walczy o to, by odzyskać dzieci. "Niesłusznie robi się ze mnie niedobrą matkę"

TVN UWAGA! 235768
Czy postanowienie sądu, określające gdzie mają przebywać dzieci, może nie mieć żadnego znaczenia? Właśnie teraz boleśnie doświadcza tego Pani Marzena, która od blisko roku nie może zabrać syna i córki od byłego partnera, chociaż to właśnie przy matce sąd ustalił miejsce zamieszkania dzieci. Tymczasem dzieci od ponad pół roku nie chodzą do szkoły i przedszkola, a gdy pani Marzena przyjeżdża, by się z nimi spotkać, nie wychodzą z domu.

Przez osiem lat Marzena Pydo wychowywała dwójkę dzieci z partnerem. Mieszkali w jego domu. On dojeżdżał codziennie do pracy w innej miejscowości, ona zajmowała się dziećmi, a w weekendy studiowała. Jak twierdzi kobieta, mężczyzna nie traktował jej dobrze i dwa lata temu zdecydowała się odejść od niego wraz z dziećmi."Wszystko zaczęło się od nowa"- Byłam popychana, pluł mi w twarz, wyzywał mnie, wyganiał z domu, popychał. Te sytuacje także miały miejsce przy dzieciach - mówi pani Marzena. Dodaje, że partner kazał jej się także rozliczać z reszty, gdy szła po zakupy, miało też dochodzić do sytuacji, że nie chciał dawać pieniędzy w ogóle. - Twierdził, że jeśli chcę zrobić zakupy albo przygotować obiad, to żebym poszła do sklepu i wzięła na tzw. zeszyt - wspomina. W końcu postanowiła wraz z dziećmi wyprowadzić się od mężczyzny. - Później się kontaktowaliśmy, stwierdził, że zmieni swoje zachowanie, że pójdzie na terapię. Dla dobra dzieci chciałam spróbować jeszcze raz. Traktował mnie dobrze do czasu, kiedy dzieci poszły do szkoły i przedszkola. Wtedy zaczęło się wszystko od nowa - mówi.

Kiedy pani Marzena podjęła decyzję o ostatecznym rozstaniu, partner w dniu jej wyprowadzki sam odebrał dzieci ze szkoły i przedszkola. Od tego czasu rodzeństwo przebywa głownie pod opieką ojca, który uzyskał postanowienie sądu ustalające miejsce zamieszkania dzieci wraz nim. Matka nie miała swobodnego kontaktu z dziećmi dlatego sad ustalił, że będzie mogła spotykać się z nimi bez obecności byłego partnera.

"Miałam raz w tygodniu sprawę w sądzie"

Konflikt rodziców o dzieci narastał. W tym czasie były partner toczył spór o ustalenie zasad opieki nad dzieckiem z jego poprzedniego związku. Pani Marzena skontaktowała się z jego byłą żoną, która dopiero po kilkunastu latach uzyskała ograniczenie władzy rodzicielskiej ojca.

- Wszystko odbywa się w identyczny sposób, czyli pieniactwo - mówi kobieta i wylicza, że przez 15 lat były mąż wytoczył jej 30 spraw "o wszystko". - Był wniosek o umieszczenie wspólnego dziecka w domu dziecka, o pozbawienie mnie władzy rodzicielskiej, o ograniczenie władzy rodzicielskiej, o ustalenie kontaktów, były badania genetyczne, bo twierdził, że to nie jest jego syn - wylicza. - Zamiast zajmować się dzieckiem, miałam raz w tygodniu sprawę w sądzie - wspomina.

Sąd bardzo restrykcyjnie ograniczył prawa ojca i mężczyzna może jedynie uzyskiwać informacje o stanie zdrowia i wynikach w nauce, a kontakty z dzieckiem może utrzymywać jedynie drogą elektroniczną. Kluczowe okazały się opinie psychologiczne. Eksperci zauważyli u ojca dziecka "wzmożoną czujność, podejrzliwość, tendencje dominacyjne, dążenie do nadmiernej kontroli osób i sytuacji, nie uwzględnianie potrzeb innych osób, poczucie wyższości, brak empatii", zaś "w aspekcie rodzicielskim zauważalne jest przedkładanie własnych dążeń i praw nad realną sytuację dziecka".

- Ja na szczęście nie dopuściłam do tego, żeby bez mojej obecności dzieci zostały przez chwilę z nim. Bo tego syna bym pewnie do tej pory nie zobaczyła - uważa kobieta.

"Mamy do czynienia z bardzo delikatną materią"

Pani Marzena dołączyła opinię psychologiczną ze sprawy byłej żony partnera do swojego wniosku o zmianę miejsca zamieszkania dzieci. Na zlecenie sądu powstała również nowa opinia, z której wynikało, że ojciec nakłaniał córkę do składania fałszywych wyjaśnień. W sierpniu ubiegłego roku sąd zmienił wcześniejsze postanowienie i uznał, że dzieci mają jednak zamieszkać z matką.

- Nie miałam świadomości, że organy i prawo nie będą potrafiły wyegzekwować tego, co jest w postanowieniu. Że tak naprawdę nikt nie będzie w stanie mi pomóc - mówi Marzena Pydo.

Sądowi kuratorzy już pięć razy próbowali odebrać dzieci od ojca. Bezskutecznie.

- Mamy do czynienia z bardzo delikatną materią, z wrażliwą psychiką dzieci - mówi Ewa Bazelan, rzeczniczka Sądu Okręgowego w Lublinie. - Wykonywanie wykonywanie tych orzeczeń musi się odbywać ze szczególną ostrożnością. Tak też musi się zachowywać kurator sądowy dokonując czynności odebrania dzieci - dodaje. Jak mówi, z tego powodu najpierw stosowane są rozmowy, pertraktacje, przekonywanie, a dopiero w dalszej kolejności stosowana jest siła. - Sam kurator nie może podjąć takich działań, musi skorzystać z pomocy policji - zaznacza i zwraca uwagę na to, że dzieci nie chciały same opuścić mieszkania. - W jednej sytuacji doszło do szarpaniny między ojcem a matką w odniesieniu do dziecka, na co kurator nie mógł pozwolić. Sama matka podjęła decyzję, że w tej sytuacji odstąpią od wykonania orzeczenia sądu - relacjonuje Ewa Bazelan.

Dlaczego nie chodzą do szkoły?

Choć były partner odwołał się od postanowienia, z którego wynikało, ze dzieci mają mieszkać z matką, sad podtrzymał je. Od tego dnia dzieci przestały chodzić do szkoły i przedszkola. Ojca ukarano za nierealizowanie obowiązku szkolnego, trwa również sprawa o nierealizowanie kontaktów dzieci z matką, za co również grożą ojcu kary. Córka pani Marzeny zostaje w klasie na kolejny rok. - Od listopada córka nie chodziła do szkoły - zaznacza kobieta. Jak mówi, nie zgadza się, by - jak chce tego jej partner - dzieci miały nauczanie indywidualne. - Uważam, że dzieci nadają się do tego, żeby normalnie chodzić do szkoły. Tym bardziej, że są widywane na zakupach, na Orliku, pokazuje się z nimi w miejscach publicznych... - mówi pani Marzena.

Chcieliśmy dowiedzieć się od ojca, dlaczego nie stosuje się do postanowienia sądu i nie posyła dzieci do szkoły. Mężczyzna, nie zgodził się jednak na wystąpienie przed kamerą i prosił o odstąpienie od tematu. Powiedział, że od rozstrzygania spraw jest sąd, policja i prokuratura. Z relacji mężczyzny wynika, że agresywne jego zdaniem zachowanie matki doprowadziło dzieci do lęku wobec niej i dlatego wniósł o ograniczenie władzy rodzicielskiej byłej partnerce.

- Niesłusznie robi się ze mnie niedobrą matkę - mówi z łzami w oczach Marzena Pydo. - Twierdzi, że nie interesuję się dziećmi, że nie chce się z nimi spotykać, a to jest nieprawda. Twierdzi, że walczę o dzieci tylko dlatego, że chodzi mi o pieniądze. Nie chcę tych pieniędzy. Chcę tylko, żeby oddał mi dzieci i nie będzie żadnych spraw - deklaruje kobieta.

"Dzieci potrzebują obojga rodziców"

W marcu tego roku sąd postanowił o zbadaniu całej rodziny przez psychologów i psychiatrów, jednak do tej pory żadne badania nie zostały przeprowadzone. - Do chwili obecnej nie nastąpiło to z uwagi na to, że były podejmowane inne czynności - mówi Ewa Bazelan i tłumaczy, że "strony składają środki zaskarżenia na różne decyzje sądu, które muszą być rozpoznane". - Niewątpliwie ich ilość powoduje przedłużenie postępowania - dodaje.

Pani Marzena jeździ do dzieci w dni wyznaczone wcześniej przez sąd, jednak córka i syn nie chcą opuszczać domu ojca. - Jak przyjeżdżam, to jakbym nie była ich mamą. Nie zachowują się swobodnie - mówi pani Marzena. - Tak jakby miały co do tego instrukcje, jak mają się zachowywać, gdy przyjadę - uważa. Deklaruje też, że jeżeli uda jej się odzyskać dzieci, nie będzie utrudniać ich kontaktów z ojcem. - Mam świadomość, że dzieci potrzebują obojga rodziców, i dla równowagi dzieci, dla ich dobra, wydawałabym dzieci na kontakty - mówi.

podziel się:

Pozostałe wiadomości