Jednym z tych, którzy przeżyli katastrofę pod Szczekocinami jest sierżant Dominik Krasoń, na co dzień pracujący w służbie patrolowej krakowskiej policji. W dniu katastrofy wracał z żoną z Warszawy. Mieli wsiąść do pierwszego wagonu, ale w ostatniej chwili wybrali wygodniejsze fotele w drugim wagonie. Policjant od momentu katastrofy przebywa na zwolnieniu lekarskim. - Pierwsze dwie, trzy noce były bardzo trudne, ciężko było mi zasnąć. Rozmawiałem już z naszym policyjnym psychologiem, bardzo mi pomógł i na pewno jeszcze parę razy będę chciał się z nim spotkać. To jest tak wielka skala tragedii, że do dziś nie mogę uwierzyć, że to się stało, że ja brałem w tym udział - wspomina sierżant Dominik Krasoń. Pani Ewa w ostatniej chwili zrezygnowała z wyjazdu do Warszawy, gdzie miała jechać z mężem i synem z poprzedniego związku. Do stolicy wyruszył tylko jej mąż - Bogusław Karoń, który do Krakowa wracał na ich pierwszą rocznicę ślubu. Niestety do domu nie dotarł, zginął na miejscu. W chwili śmierci męża świat pani Ewy zawalił się. Straciła ukochaną osobę, została sama z dwójką dzieci, praktycznie bez środków do życia, gdyż pani Ewa nie pracowała, zajmowała się domem i dziećmi. - Nie wiem jak sobie poradzę, nie wyobrażam sobie jutrzejszego dnia i kolejnych, ale musimy dać radę, musimy żyć - mówi pani Ewa. Organizacją pomocy psychologicznej dla poszkodowanych i ich rodzin zajmuje się Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego w Katowicach. - Przyjmujemy wszystkie wnioski osób, o udzielenie pomocy psychologicznej, potem przekazujemy je do innych centrów, w innych województwach. Chcąc pomóc dzieciom z rodzin, które poniosły największą stratę, w postaci śmierci najbliższej osoby, sejmik województwa przeznaczył po 10 tys. zł dla każdego takiego dziecka - mówi Janusz Kulej, kierownik Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Katowicach Pana Grzegorza Walichowskiego, który z katastrofy wyszedł bez większych obrażeń fizycznych odnaleźliśmy na lotnisku w Oslo. Trzy dni po katastrofie wyleciał do Norwegii do pracy, ale jego stan psychiczny spowodował, że w kilka dni po przylocie chciał wracać do Polski. - Myślałem, że jestem twardy jak skała, a posypałem się jak szyba. Siedem lat temu moja siostra wpadła pod pociąg. Z jednym się uporałem jakoś, teraz następne - mówił w rozmowie telefonicznej z naszą reporterką pan Grzegorz. Pan Grzegorz jest pod stałą opieką psychologiczną i powoli wraca do sił. Pomaga mu w tym terapeuta wskazany przez śląskie centrum zarządzania kryzysowego. Niestety nie wszyscy specjaliści, którzy zgłosili się do centrum z chęcią pomocy poszkodowanym działali bezinteresownie. Jeden z psychologów, zwracał się do nich jako przedstawiciel firmy ubezpieczeniowej. - Kiedy byłem w szpitalu zgłosiła się do mnie pani, która przedstawiła się jako przedstawicielka firmy, która może poprowadzić proces odszkodowawczy - mówi Paweł Kurczak, jeden z poszkodowanych w katastrofie pod Szczekocinami. Po dziesięciu dniach od katastrofy w szpitalach nadal przebywa 16 osób. Jedna osoba jest w stanie ciężkim.