Trzy lata temu uczennica gdańskiego gimnazjum, 14-letnia Ania powiesiła się na skakance. Policja powiązała zdarzenie z incydentem, do którego doszło na lekcji języka polskiego. Według pierwszej policyjnej wersji podanej przez Dziennik Bałtycki pięciu chłopców znęcało się nad Anią. Na oczach całej klasy mieli ściągnąć jej spodnie i bieliznę, a jeden z uczniów miał zajście sfilmować za pomocą telefonu komórkowego. Tragedia zszokowała całą Polskę. Media pisały o próbie gwałtu, molestowaniu seksualnym i znęcaniu się nad dziewczynką. Samobójstwo Ani wykorzystali politycy zapowiadając natychmiastowe zaostrzenie prawa karnego. - Pisali – kundloszczury, mordercy, bandyci – mówi dziś ze łzami w oczach ojciec Dawida, jednego z piątki uczniów. – Najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co się wtedy z nami stało. Ponieważ zarzuty molestowania seksualnego i znęcania się nad dziewczynką dotyczyły 14-latków od początku całe postępowanie prowadzone było w sądzie rodzinnym. Rozprawy toczyły się za zamkniętymi drzwiami, dlatego też nie wiadomo dokładnie, jaka była rola i udział w zdarzeniach Łukasza, Artura, Mateusza, Michała i Dawida. Chłopców doprowadzano w asyście kordonów policji, a zainteresowanie mediów było takie jak na procesach najgroźniejszych grup przestępczych. - Najgorzej było, jak w sądzie prowadzili syna w kajdankach – mówi ojciec Mateusza. - I te błyskające flesze. Człowiek chciał jak najszybciej stamtąd wyjść, a jednocześnie chciał jak najdłużej widzieć syna. Nie wiadomo, co zeznawali przed sądem świadkowie, nie wiadomo, co uczniowie powiedzieli policji i jak później zmieniały się ich zeznania. Można się opierać jedynie na przeciekach. Trzy lata temu Dziennik Bałtycki opublikował fragmenty pierwszych zeznań 14-latków złożonych jeszcze podczas policyjnych przesłuchań. Mowa tam była o czynnościach w istocie przypominających molestowanie – ocieraniu nogami o pośladki dziewczyny czy naginaniu jej głowy w okolice krocza chłopców, a także o wyzwiskach pod adresem Ani – lodziara, k… - Takiej sytuacji w ogóle nie było – mówi Mateusz, jeden z oskarżonych chłopców. – Nie wiem, skąd się to wzięło. Były takie końskie zaloty, jak to w szkołach. Ania była najładniejszą dziewczyną w klasie. Każdemu mogło się coś wyrwać na Anię, ona też nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Ale na ogół dobrze nam się z sobą żyło. Pięciu 14-latków trafiło do schroniska dla nieletnich. Już trzy lata temu psychologowie stwierdzili, że trzech chłopców nie odczuwa żalu z powodu tego, co stało się na lekcji polskiego. Dwóch uczniów, Arek i Dawid miało poczucie winy. W oczach nastolatków ich zachowanie i słownictwo używane wobec koleżanki nie odbiegało od panującej w gimnazjum normy. Co spowodowało samobójczą śmierć Ani, zapewne nigdy już się nie dowiemy. Podczas procesu pojawiły się osoby mówiące o emocjonalnych problemach dziewczynki oraz o samobójstwach w rodzinie 14-latki. Koronny dowód - nagranie z telefonu komórkowego okazał się niewypałem, ponieważ nie przedstawiał rozbierania czy prób gwałtu. To, co się zdarzyło obrońcy uczniów określali mianem końskich zalotów. Po trzech miesiącach sąd zwolnił czterech chłopców. Piąty, Łukasz, wyszedł po pół roku. Wszyscy zostali objęci dozorem kuratora. - Syn już nie jest taki, jak przedtem – mówi ojciec Dawida. – Zamknął się w sobie. Tylko szkoła – dom, nigdzie nie wychodzi. Sprawa piątki uczniów toczy się do dziś - to najdłużej trwająca sprawa w gdańskim sądzie rodzinnym. Po dwukrotnym przesłuchaniu wszystkich świadków sąd nie potrafił podjąć decyzji, czy za śmierć dziewczynki odpowiadają jej koledzy, powołano więc kolejnych biegłych. Psycholodzy z Krakowa po roku wydali również niejednoznaczną opinię uznając, że do samobójczej śmierci Ani prawdopodobnie mogło przyczynić się zachowanie rówieśników, jak i problemy emocjonalne dorastającej dziewczynki. Kiedy skończy się proces, nie wiadomo. Na najbliższej rozprawie za pomocą telekonferencji Kraków - Gdańsk w rozprawie uczestniczyć będą biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych.