„Nie ma po co dzwonić na pogotowie”
Matka sześciotygodniowej Zuzi zadzwoniła do sąsiadki, z prośbą o pomoc.
- Od Joanny dostałam informację, że dziecko zakrztusiło się mlekiem. Mówiłam jej, żeby dzwoniła na pogotowie, ale odpowiedziała, że po co ma dzwonić, skoro przyjdę ja – opowiada Paulina Marsiske, świadek tragedii. I dodaje: - Jak byłam pod ich blokiem, zadzwoniłam do Rafała, że zaraz będę. Odpowiedział, że już robi kawę.
Widok, jaki zastała kobieta w mieszkaniu był wstrząsający.
- Dziecko leżało przy otwartym oknie, a Rafał siedział przy stole i grał w grę na telefonie. Dziecko nie oddychało, nie wydawało żadnych dźwięków. Rączki i nóżki miało już zimne. On w ogóle nie reagował na to dziecko – relacjonuje pani Paulina.
Kobieta przystąpiła do akcji reanimacyjnej.
- Rozpoczęłam reanimację i mówiłam, żeby dzwonił na pogotowie. Odpowiedział: „Po co będę dzwonił, jak przyjdzie matka to zadzwoni, albo sama pójdzie”. Stwierdziłam, że on ma przejąć akcję reanimacyjną, a ja zadzwonię. Wtedy zaczął nap…. dziecko po całym ciele, żeby się obudziło.
Gdzie w tym czasie przebywała matka Zuzi?
- Matka dziecka pojawiła się po 20-25 minutach. Nie wiem, gdzie była przez ten czas. Stała w drzwiach i krzyczała, że mamy ratować Zuzię, bo jeśli nie uratujemy dziecka to będzie moja wina – dodaje Marsiske.
Według świadków matka niemowlęcia wcześniej była w sklepie.
Zarzut zabójstwa
Przybyli na miejsce lekarze stwierdzili zgon dziewczynki. Wezwali policję. Jeszcze tej samej nocy zatrzymano Joannę B. i jej partnera. Przedstawiono im zarzut zabójstwa.
- To straszna, szokująca zbrodnia. Według opinii biegłego, który przeprowadzał sekcję zwłok tej dziewczynki, dziecko zmarło w wyniku działań osób trzecich. Miało obrażenia czaszkowo-mózgowe, krwiaka i złamanie kości potylicznej – mówi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. I dodaje: - Rodzice nie przyznali się do popełnienia tego czynu. Mężczyzna twierdzi, że nie dotykał dziecka tego dnia, a matka mówi, że w jej obecności nic złego się dziecku nie stało.
Matka dziewczynki ma 27-lat, jest bezrobotna. Oprócz zamordowanej Zuzi, ma dwójkę kilkuletnich synów, którzy w czasie tragedii byli obecni w mieszkaniu. Kobieta przeprowadziła się do Złotowa kilka tygodni temu, po narodzinach córki. Zamieszkała razem z nowym partnerem, Rafałem Z. Mężczyzna był już wcześniej karany za znęcanie się nad byłą żoną, z którą ma córkę Wiktorię.
- Przez kilka lat znęcał się nade mną, bił. Przychodził do domu pijany, nie pasowało mu, że jest bałagan, przeszkadzało mu wszystko i dostawałam za to. Kiedy złamał mi trzy kości twarzy wiedziałam, że trzeba to zakończyć. Nie nadawał się na męża i ojca – opowiada pani Patrycja.
Aresztowany Rafał Z. co kilka miesięcy zmieniał miejsce zamieszkania. Pracował dorywczo przy wykańczaniu wnętrz.
- Był porywczy. Zażywał narkotyki i zdarzało mu się bić dzieci, szarpać je, krzyczeć na nie. Zwracałem mu nie raz na to uwagę, ale nic sobie z tego nie robił. Amfetaminę zażywał nagminne, robił dwutygodniowe przerwy na półroczne okresy brania. Zwracaliśmy mu w pracy uwagę, żeby przestał, ale twierdził, że wszystko ma pod kontrolą – opowiada pan Darek, kolega z pracy Rafała Z.
Mężczyźnie po tragedii pobrano krew do badań toksykologicznych. Według świadków 28-letni Rafał Z. zachowywał się bardzo dziwnie.
- Sprawiał wrażenie, że jest naćpany. Chodził, kręcił się bez celu. Widziałam po jego oczach, że coś jest nie tak – wspomina Paulina Marsiske.
Matka Rafała Z. mieszka we wsi oddalonej o kilkanaście kilometrów od Złotowa.
- Od ośmiu lat nie utrzymuje z nami żadnego kontaktu. Nawet nie wiedzieliśmy, że ma partnerkę i dziecko. Mogli oddać je nam, próbowalibyśmy wychować go na ludzi, a teraz muszą ponieść konsekwencje. To nieludzkie – przyznaje kobieta.
Nic nie wzbudziło podejrzeń
Według policji, do tej pory, pod adresem zamieszkania Rafała Z. i Joanny B. nie było żadnych interwencji. Być może dlatego, że kobieta wprowadziła się do Rafała Z. niedawno, dopiero po urodzeniu Zuzi. Dziewczynka przyszła na świat w Bydgoszczy. Tamtejszy ośrodek pomocy społecznej zainteresował się losem dziecka i na kilka dni przed śmiercią dziewczynki przekazał prośbę o wgląd w rodzinę pracownikom społecznym w Złotowie. Ci odwiedzili Joannę B. i jej dzieci rano, w dniu tragedii.
- Informacja o śmierci dziecka była szokiem dla wszystkich, a szczególnie dla pracowników, którzy byli w tym domu kilka godzin wcześniej. Ta matka nie sprawiała wrażenia, że panuje tam przemoc. W mieszkaniu był porządek, dzieci się bawiły, oglądały bajki. Nie było przesłanek, żeby to dziecko zabrać z tego domu. To był nasz pierwszy kontakt z tą rodziną – podkreśla Piotr Brewka z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Złotowie.
Okazuje, że dwa dni przed tragedią Zuzia została wypisana ze szpitala w Złotowie. Spędziła tam aż miesiąc na oddziale dziecięcym.
- Dziecko trafiło do nas zaniedbane, wyziębione, niedożywione – mówi Teresa Marchlewicz–Pachuc ze Szpitala Powiatowego im. Alfreda Sokołowskiego w Złotowie.
Biegły podczas sekcji zwłok potwierdził, że obrażenia Zuzi powstały w wyniku działania osób trzecich. Pozostałe dzieci kobiety decyzją sądu zostały zabezpieczone w pieczy zastępczej. Prokuratura zbada, czy można było zapobiec przestępstwu, czy ktoś powinien zareagować wcześniej.